środa, 30 czerwca 2010

Schabowe w autobusie:)

Jadąc dziś autobusem, podsłuchałam pewną rozmowę. W zasadzie to nie podsłuchiwałam, dwaj panowie tak głośno się darli, że musiałabym mieć w uszach kłęby waty wielkości piłek golfowych, żeby nie usłyszeć ich wymiany zdań, mimo, że siedziałam od nich bardzo daleko.
Dialog był dość monotonny i jednotematyczny, szedł mniej więcej tak:
- Zjadłeś 7 kotletów na raz? Pierdolisz!
- Nie pierdolę!
- Pierdolisz!
- Nie pierdolę!
- Ale 7? Pierdolisz!
- Nie pierdolę!
- 7 schabowych? Pierdolisz! Może mielonych, takich małych?
- Nie pierdolę, schabowych.
- Pierdolisz!
- Nie pierdolę!........
Itede, itepe, 20 minut takiej wymiany zdań, czy raczej wymiany "pierdolisz" i "nie pierdolę".
Panowie skutecznie skupili na sobie uwagę całego autobusu, zagłuszali bowiem wszystkie inne rozmowy, a także warkot silnika i radio kierowcy. Dosłownie nie dało się zebrać myśli, usiłowałam czytać, ale nic mi z tego nie wyszło, tylko mi się po umyśle plątały te "pierdolone schabowe".
W końcu kotletożerca i jego kolega-niedowiarek wysiedli ( na co cały autobus niemal słyszalnie odetchnął z ulgą ) a ja pomyślałam, że jeśli dziś mój M. zażyczy sobie schabowego na obiad, to chyba zapozna się bliżej i boleśnie z tłuczkiem do rozbijania tegoż schaba, bo ja jeszcze długo na dźwięk słowa "kotlet" będę dostawała szczękościsku.
Makaron na obiad będzie, tylko jeszcze nie wiem, z czym i w jakiej postaci:). Dziś kotletom ( schabowym i innym ) mówimy stanowcze: nie!

niedziela, 27 czerwca 2010

Nocne przygody:)

Nie, nie, spokojnie - można czytać bez obaw, rzecz nie będzie tym razem o moich łóżkowych wyczynach;)
Długo nie mogłam wczoraj zasnąć, udało mi się dopiero o jakiejś 1-wszej w nocy. Nagle (sprawdziłam nieprzytomnym okiem - była 2-ga) ze snu wyrwało mnie przeraźliwe psie szczekanie. Źródłem dźwięku był pies sąsiada, mieszkającego pode mną. To jamnik-miniaturka, ale wierzcie mi - hałasu potrafi to maleństwo narobić, jakby wśród jego przodków było kilka mastiffów. Pomijam fakt, że akustykę w bloku mamy taką, że - za przeproszeniem - prawie słychać, jak ktoś za ścianą pierdnie;)
Aaaa, nie napisałam, że powodem moich problemów z zaśnięciem też był ten psiaczek - piszczał i wył, bidulek, chyba od 22-giej, jego "pan" bowiem prowadzi bardzo intensywne życie nocne, wizytując wszystkie okoliczne mordownie i speluny, a biedny psiak siedzi zamknięty całymi godzinami.
Piesek szczekaniem o 2-giej witał swego pana. Sądząc po odgłosach, pana (uwalonego w czarnoziem kompletny i bezdenny) przywlekło do domu dwóch innych, nie mniej narąbanych. Dwaj panowie najpierw usiłowali dowlec mojego sąsiada do drzwi jego mieszkania, obijając się o poręcz i ściany i przewracając zbiorowo co trzeci krok, sowicie okraszając każdy upadek rzucanymi bez opamiętania kurwamimaciami. Potem usiłowali z pęku kluczy znaleźć właściwy i otworzyć drzwi. Miałam kiedyś okazję widzieć ten pęk - największa i najgrubsza klucznica największego zamku świata złamałaby sobie biodro pod jego ciężarem. Poszukiwania klucza trwały całą wieczność, drugie tyle trwały próby wpakowania klucza do dziurki, a piesek cały ten czas szczekał i wył. Po kilkunastu minutach w końcu się udało i koszmar się skończył. Do następnego razu:/

Targowe baletki za dychę:)

piątek, 25 czerwca 2010

Po spotkaniu:)

Stanowczo musimy spotykać się częściej:) I mówię to głównie z pobudek bardzo egoistycznych - po prostu w towarzystwie dziewczyn poczułam się o dobre kilka lat młodziej, niż na to wskazuje zapis w moim dowodzie oraz liczne zmarszczki:)
Spotkanie, choć krótkie (szkoda:/) było bardzo fajne, takie miłe babskie popołudnie:*

Najcudniejszy na świecie, choć bezzębny, uśmiech Zośki:)
Aggie - kobieta o figurce elfa, która wspaniale opanowała umiejętność jednoczesnego rozmawiania i zabawiania córeczki (która i tak najlepiej bawiła się, pracowicie przeżuwając własny wózek).
Amolko - tak zakręcona, jak myślałam, śliczna i bezpośrednia (ale nie wierzcie jej zmysłowi obserwacji - ja naprawdę mam wielką dupę:)
Ania - niesamowicie otwarta (czym mnie zaskoczyła) i przemiła:)

I polecam wszystkim bytomską kawiarnię Suplement, miejsce naszego spotkania.
Cieszę się, że nie jestem (choć powinnam) na diecie, bo oczywiście nie oparłam się pokusie i pożarłam boski deser - ciasto czekoladowe z prażonymi płatkami migdałów i lodami, wypiłam też przepyszną kawę mrożoną z lodami i advocatem:)
Wszystko miało pewnie z pięćdziesiąt milionów kalorii, ale były to kalorie przepyszne, a dla takich rozkoszy podniebienia warto było ryzykować przybytek kolejnej fałdki brzusznej;)

Kochane dziewczyny, dziękuję Wam za ten dzień:***

wtorek, 22 czerwca 2010

Gra wstępna;)

Przeczytałam niedawno taką "mądrość" życiową: chcesz mieć dobry seks po kolacji, zaczynaj grę wstępną przy śniadaniu.
Oczywiście rozumiem, że autor (-ka) myśli nie brał tego dosłownie, że nie chodziło o wielogodzinne pieszczoty od bladego świtu do późnej nocy, lecz raczej o stwarzanie na różne sposoby przez dzień cały miłej atmosfery, zachęcającej do wieczornego seksu:)
W każdym razie mam taką nadzieję, bo gdyby brać tę radę dosłownie - cóż, dla mnie oznaczałoby to chyba, że czas definitywnie pożegnać się z seksem;). Dlaczego? Ano dlatego, że z uwagi na nieco już podeszły wiek i ciało (cielsko raczej) już nie tak giętkie ani wytrzymałe, jak przed laty, gdybym zaczęła grę wstępną rano, w południe byłabym już kompletnie wypompowanym denatem. Mówiąc obrazowo - gdybym była dmuchaną lalą wspomagającą o wiecznie otwartych, gumowych ustach, w południe byłabym flakiem, dętką, z której uszło powietrze;)
Na wszelki wypadek nie podzielę się z małżem przeczytaną mądrością - jeszcze by (jak typowy facet) zrozumiał tekst dosłownie i chciał wprowadzać w czyn, co pewnie zaskutkowałoby naszym wspólnym zejściem na niewydolność z przesilenia w trakcie aktu;)
Zamiast więc od rana do nocy oddawać się grze wstępnej, oddaję się grze w allegro:)
Mój ostatni nabytek:
Nie mogę się już doczekać piątkowego śląskiego spotkania klubowego:)
Zobaczę ponownie aggie, poznam Zośkę, amolko, Anię space_monkey, Roksanę i być może też Gabi canberrę, a może jeszcze ktoś się do nas dołączy? Zapraszamy:* A Bytom niech drży w posadach;)

sobota, 19 czerwca 2010

Wieczorowo - gingersowo:)

Wczoraj przyłapałam sama siebie na bezwstydnym pożeraniu dokładki tortu truskawkowo-śmietankowego ( byliśmy na roczku - pierwszych urodzinach córeczki naszej chrześniaczki). Na jedyne usprawiedliwienie tego karygodnego czynu mogę podać fakt, że autorka tego cukierniczego cudu, babcia "jubilatki" a moja przyjaciółka, jest tortowym geniuszem. Właściwie - jest Boginią Wypieków. A co ciekawe, większość jej dzieł powstaje ot, tak, z głowy. Czegoś dosypie, domiesza, ukręci, prawie w ogóle nie interesując się przepisem, a potem piecze i wychodzi cud. Ja, nawet jeśli ściśle trzymam się przepisu, precyzyjnie odmierzam składniki, mieszam czy ubijam tak długo, jak nakazano, zwykle wyprodukuję jakiegoś gniota zakalcowato-niejadalnego. Bez trudu zostałabym gwiazdą programu "Jak spieprzyć najprostszy wypiek", gdyby tylko ktoś zechciał takowy program wyprodukować;)
Wracając do tematu - ocknęłam się, gdy z mojego talerzyka znikały w czeluściach mej jamy gębowej ( przepastnej i nienasyconej, a wręcz nienażartej) ostatnie okruszki dokładki tortowej. Wyrzuty sumienia wstrząsnęły mym najedzonym jestestwem, aż mi się wszystkie fałdy i opony zatrzęsły galaretowato. Postanowiłam, że podczas sobotnich zakupów nie zanabędę niczego, co byłoby słodkie i tuczące, żeby w ten pokrętny, acz skuteczny sposób odciąć sobie dostęp do pokus wszelakich.
Efekt jest taki, że przed chwilą wykonałam pracę niemal katorżniczą - spenetrowałam zawartość każdej szafki kuchennej + wnętrze lodówki z dokładnością godną technika kryminalistycznego, z zaciekłością psa tropiącego, w poszukiwaniu czegokolwiek, co by mi podniosło poziom cukru w organizmie.
Znalazłam jedynie puszkę gingers ( kilka dni temu rozdawali toto gratis każdej kobiecie w Auchan).
Na zdrowie, cheers, salut, slainte i co tam jeszcze chcecie:)

środa, 16 czerwca 2010

Nic sie nie dzieje...

Ostatnio jakoś nic się nie dzieje, więc czasem, dla towarzystwa, robię to, co Judyta z "Nigdy w życiu":
"Poszłam oglądać, jak to dorośli mężczyźni uganiają się za kawałkiem skóry, dają się kopać po nogach, a czasami i gdzie indziej, tylko dlatego, żeby ich koledzy mogli w tym samym czasie wbić ten kawał skóry w brudną siatkę, do której dostępu broni umazany w błocie mężczyzna, który nie biega po boisku, tylko czeka, aż mu rozkwaszą twarz piłką..."
Najczęściej jednak mój M. kibicuje sam, a raczej w towarzystwie butelki piwa i michy chipsów, półleżąc na kanapie. A wrzeszczy czasem tak, jakby siedział na stadionie w towarzystwie kumpli.
Lubię z ukrycia poprzyglądać się tej ekscytacji mojego małża. Podczas tych futbolowo-telewizyjnych seansów wychodzi z niego młody, pełen entuzjazmu i pasji chłopak, w którym się zakochałam przed laty:)

A jak jest u Was? Wasi faceci/mężowie/bracia/ojcowie oglądają mecze? A Wy? Lubicie, oglądacie, kibicujecie?

sobota, 12 czerwca 2010

Najlepszy przyjaciel dziewczyny:)

Według Marylin Monroe to diament. Może i tak, ale przy moim upodobaniu do wielkich pierścionków musiałby to być co najmniej Koh-i-noor, a na to nie mam szans, nie wydłubię go przecież z angielskiej korony królewskiej:)
Mógłby tym przyjacielem być np. jakiś megasuperhiperekstra kosmetyk, taki, co to dwa maźnięcia i jesteśmy piękne, odmłodzone i promienne. Ale wątpię, by coś takiego istniało.
Czasem my, dziewczyny, jesteśmy na takim etapie życia, że najlepszym przyjacielem jest dla nas wibrator, ale tego akurat w tym momencie nie potrzebuję:)

Najlepszym przyjacielem dziewczyny ( w tym konkretnym przypadku chodzi o mnie, tu i teraz) jest taki oto przyrządzik:
czyli pilot do wentylatora:)
Wiem, wiem, to szczyt lenistwa, ale z drugiej strony - całkiem przydatny gadżecik.
W naszym domu powiedzenie "kto ma pilota, ten ma władzę" zyskało podczas panujących wciąż upałów całkiem nowego znaczenia:)
Oczywiście, pilota mam ja, jestem Władczynią Klimatyzacji, Królową Chłodu;) To ja decyduję, z jaką mocą i w którym kierunku nawiewa miły chłodek:)
Uwielbiam to cacko, mogę sobie przy pomocy pilota przed zaśnięciem nastawić wentylator tak, że sam się wyłączy, np. po godzinie. I po co mi diamenty, czy tam insze cuda?

Miłego weekendu:***

środa, 9 czerwca 2010

Uuuuupał...

Nie, nie narzekam, nie chcę się narażać na choćby tylko wirtualny lincz:)
Ale prawda jest taka, że jako białoskóra, nadmiernie "upiększona" wszelakimi pieprzykami i znamionami kobieta w średnim wieku trudno znoszę aż tak wysokie temperatury.
Pewnie byłoby mi lżej, gdybym zamiast w dusznym, zatłoczonym, brudnym, dużym przemysłowym mieście mogła przetrwać tę falę gorąca, leżąc na owiewanej delikatnym wietrzykiem plaży, w cieniu pod palmą, w hamaku, z nieograniczonym dostępem do egzotycznych, zimnych drinków z parasolką (albo i bez, się nie upieram). Niestety - ta piękna, kusząca wizja jeszcze długo pozostanie w sferze marzeń.
Wątpię, byśmy w tym roku w ogóle gdziekolwiek się wybrali na jakiś urlop. Co najwyżej może jakiś weekendowy wypadzik.

A właśnie - przywozicie coś ze swoich wakacji w charakterze pamiątek?
Ja, oprócz miliona zdjęć i tony własnoręcznie zbieranego badziewia, typu: muszelki, kamyczki, piórka, patyczki, przywożę pamiątkowe monety i pieczątki.
O, takie:

poniedziałek, 7 czerwca 2010

Komisja śledcza:)

Ostatnio - jak kilka z Was - mam (wątpliwą jak dla mnie) przyjemność testowania ze streetcomu nowego portalu muzycznego. Może ja się nie znam, ale dla mnie to żadna atrakcja, nie podoba mi się toto i już:/
Dziś przyszła pora wypełnienia raportu, wymaganego w tym temacie. Dawno już tego nie robiłam, więc zapomniałam, że czynność ta potrafi być upierdliwa do bólu.
Pytaniom nie było końca, rozwijały się jedno z drugiego niemal w nieskończoność. Wszystkie nasze sławne ( czy raczej niesławne) komisje śledcze to przy tym pikuś z masłem. W pewnym momencie odczułam niepohamowaną chęć, by na każde kolejne pytanie odpowiadać, lecąc tekstem Rywina, czyli - odmawiam odpowiedzi na to pytanie;)
Lubicie słodycze kokosowe? Polecam te kostki z Kauflandu - pyszne:)
Koniecznie oczywiście musiałam przy ich pomocy zregenerować nadwątlone pisaniem raportu siły witalne;)

piątek, 4 czerwca 2010

Markiza:)

Od dziś, przez czas bliżej nieokreślony, będę robić za markizę z reklamy Plusa.
Muszę tylko znaleźć chętnego Eustachego, co mi włosów (tfu, pukli) do uszu napcha. No i w zasadzie te pukle też muszę skądś skombinować, bo fryzurę to ja mam taką bardziej minimalistyczną, do uszu napchać kudłów nie dam rady;) W każdym razie nie swoich:)
Pewnie ciekawi Was, czemuż to zamierzam sama siebie w tak wymyślny i dziwaczny sposób torturować. Cóż - hrabinie przeszkadzał tętent kopyt, mnie - remont u sąsiadów.
Nie, żebym narzekała, w końcu sami co chwilę coś tam remontujemy, pukamy, stukamy i demolujemy, ale nie ma co ukrywać - ten hałas mi przeszkadza i już. Zakichane uroki blokowiska:/

Dzięki za wszystkie życzliwości - katar już mi trochę odpuścił:) I dobrze, bo zapchany nos i zapchane uszy - to już byłaby lekka przesada:)

środa, 2 czerwca 2010

Przeziębiona:/

Wczoraj mój poniedziałkowy kaszel zaprosił do towarzystwa katar, gorączkę i ból głowy i impreza rozkręciła się na maksa:/ Nie powiem, żebym była zachwycona takim obrotem sprawy, ale same wiecie, jak to jest - niektórych nieproszonych gości trudno się pozbyć;)

Postanowiłam w charakterze rozgrzewaczy przetestować dwóch panów - Termofora i mojego M.
No, niestety, mój małż blado wypadł w tej konkurencji.
Marudził, że się wiercę, że się kręcę, że jestem za gorąca, że stopy mam za zimne, że psikam mu do ucha, że z łóżka zaczynają go wypychać setki zużytych chusteczek, że...że...że...
Pan Termofor nigdy by się nie dopuścił podobnych występków - spełniał swoje rozgrzewające działanie w milczeniu i z godnością, może tylko czasem lekko zabulgotał. Nie marudził, nie narzekał - po prostu grzał.
Tak więc małżon został zwolniony, wygnany z Łóżkowego Królestwa i skazany na odosobnienie w kuchni i produkowanie sporej ilości herbaty z sokiem malinowym. To przynajmniej mu wychodziło wzorowo, choć najpierw oczywiście musiałam odpowiedzieć na setki pytań - a gdzie ten sok? a ile go wlać? a herbata ma być gorąca? Cierpliwość mi się kończyła, pewnie jeszcze jedno durne pytanie i sama bym się wywlekła z łoża boleści, żeby sobie tę herbatę zrobić.
Dziś wciąż jeszcze nie czuję się zbyt ciekawie, wyglądam jeszcze gorzej (cieknący, czerwony, obłażący ze skóry nos, przetłuszczony wiecheć na głowie, oczka kaprawe i podsiniałe), więc pewnie tylko zajrzę szybko do Was, i zmykam dalej się kurować.