Jak w tytule - wreszcie odkorkowana. Nie butelka. Ja. Dosłownie i w przenośni. Mentalnie i cieleśnie.
Przenośnie, bo w końcu (choć niestety podejrzewam, że tylko na chwilkę) opuściła mnie niemoc twórcza, niechęć do zrobienia wpisu, zwana jakże brutalnie i bezwzględnie, choć zgodnie ze stanem faktycznym - leniem śmierdzącym pospolitym;)
Nareszcie też, po 2 tygodniach ginekologicznej kuracji, odkorkowałam się cieleśnie. Matko i córko i wszyscy święci - co za ulga! Leczenie: globulki i czopki, czyli zakorkowane oba otwory oddolne;)
Taaa, pamiętam, nie tak dawno pisałam u Moniki, że nie mam nic przeciwko wkładaniu rzeczy, nie będących częścią innego ludzkiego ciała, do swojej elfrydy (tego określenia używa jedna z moich ciotek). Ale, na litość ludzką (skoro już na boską nie ma co liczyć) - nie to miałam na myśli. A mój gin tak mnie namiętnie namawiał na taką formę kuracji, że aż mi zakiełkowało podejrzenie, iż czytał moje wywody na temat wkładania sobie tego i owego;)
Nie to w sumie jednak było najgorsze (choć - nie czarujmy się - najprzyjemniejsze też nie).
Kiedy już wyraziłam łaskawą akceptację co do sposobu leczenia, pan doktor przeleciał lotem błyskawicy po skutkach ubocznych (ooo, za chwilkę do tego wrócę) i uświadomił mnie nieszczęsną, że w czasie leczenia (+ kilka dni po) nie mogę pić alko. Pić, brać do ust, wąchać, baaa nawet patrzeć w kierunki flaszki. Strasznie długo i szczegółowo się nad tym rozwodził, grożąc niemal ogniem piekielnym, a już na pewno skutkami w postaci wyrzygania w męczarniach własnych flaków i omamami przeróżnymi. Zaczęłam brać jego słowa na poważnie, kiedy trzeci raz powtórzył wywód i zapytał uroczyście i z pełną powagą, czy zrozumiałam i czy się zgadzam. Aż dziw, że nie kazał jakiego cyrografu krwią własną podpisać. No i co miałam powiedzieć, że nie wytrzymam 3 tyg. bez drinka? No wiadomo, że wytrzymam:)
Po zakupie specyfików przystąpiłam do czytania ulotek.
No i okazało się, że odseparowanie od butelki to pikuś malusieńki, w czasie kuracji bowiem powinnam stanowczo i definitywnie odciąć się od seksu, w każdym razie w jego tradycyjnej, tj. stosunkowej formie. No cóż, trzeba było sobie radzić inaczej;)
Najgorsze jednak było co innego. Ze wszystkich licznych wymienionych skutków ubocznych, a sporo tego było, łącznie z "uczuciem zatkanego nosa" - co mnie doprowadziło do głupawki (bo wiecie: wkładam zatyczkę do cipki a zatyka mi nos), mnie oczywiście musiał dopaść skutek uboczny pt. krwawienie. A ponieważ kurację rozpoczęłam tuż po trwającym prawie tydzień okresie, to można sobie łatwo wyobrazić moje wkurzenie. I radość, kiedy to się w końcu skończyło. Wczoraj uroczyście zaczopowałam swoje otwory ostatni raz:) W każdym razie przy użyciu czopków i globulek, teraz nareszcie pora na całkiem inny "środek dopochwowy";)
Zdjęcie oczywiście nie ma totalnie nic wspólnego z tematem:)
Biorę udział w konkursie u naszego skarbiątka:)
http://skarbka-nosem.blogspot.com/2012/08/o-boss-nuit-pour-femme-marionnaud-i.html
Aguś, trzymaj się:*
J 7, 40-53
17 godzin temu