poniedziałek, 31 grudnia 2012

Noworocznie już;)

Żadnych noworocznych postanowień, przyrzeczeń, planów czy obietnic. Tylko nadzieja, że przeżyję ten rok tak pięknie, intensywnie i pozytywnie, jak to tylko możliwe:) Czego i Wam  życzę:***

niedziela, 23 grudnia 2012

Świąt pełnych magii:)

 Z okazji tego, że bez uszczerbku na zdrowiu i urodzie przetrwaliśmy koniec świata, z okazji świąt i bez okazji też...życzę:
spełnienia marzeń wszystkim marzycielom,
szczęścia w miłości wszystkim zakochanym...i tym samotnym też,
zdrowia wszystkim chorym,
szczęścia zmartwionym
a dla wszystkich:
przyjaźni, spokoju, radości i magicznych świąt:*
Dziękuję za wszystkie cudowne świąteczne kartki i życzenia:*

Pięknych świąt:*

wtorek, 18 grudnia 2012

Poniedziałkowy blok (i blog) niespodziankowy;)

Od zawsze uparcie i wcale nie skrycie twierdziłam, że poniedziałków to ja nie lubię.
Ale nadszedł wczorajszy i przyszło mi troszkę zmodyfikować tę niechęć:)
Bo wczoraj wysypał się u mnie worek z cudnymi niespodziankami:)

Najpierw odwiedziła mnie przyjaciółka ze słodką paczuszką:)
I zapowiedziała, że mam się nie ograniczać, bo na święta dostanę jeszcze;)
Oczywiście, że posłuchałam:) Zresztą - potrafiłybyście się ograniczyć?
Potem w skrzynce znalazłam dwa awiza, odbębniłam pańszczyznę, odstając swoje na poczcie. Ale warto było:)
Justyna (Atrevete) - raz jeszcze dziękuję za tę niespodziankę:*
Nie muszę (ale się przyznaję) oczywiście pisać, że pierniki zniknęły równie szybko, jak tamte ciasteczka:)

Druga przesyłka wprawiła mnie w zachwyt i osłupienie:) Asia (rzaba) - jeszcze raz napiszę - nie wiem, jak Ci się odwdzięczę za te cuda. Dziękuję bardzo:*
I jak tu nie lubić poniedziałków?:)



czwartek, 13 grudnia 2012

Bałwan, Biedronka i próba wychowania (się) w trzeźwości;)

Jakiś czas temu o rzut ( a nawet rzucik rzekłabym) beretem ( koniecznie z antenką, podobno takowe lepiej latają) od mojego bloku otwarto z hukiem galerię handlową, a w tejże - Biedronkę. Ucieszyłam się perspektywą stałego i bliskiego dostępu do taniego alko i innych dóbr wszelakich;)
Nauczona doświadczeniem (przykrym) nie pchałam się do sklepu w dzień otwarcia. Moje doświadczenie ( boleśnie odczute na własnej skórze i kościach, też własnych, śródstopia konkretnie) dokonało się kilka lat temu, gdy pierwszy i jedyny raz wybrałam się do sklepu ( Lidl to był akurat ) w dniu jego otwarcia. Zostałam wtedy boleśnie poturbowana przy użyciu wózka sklepowego przez oszalałą babcię, która po trupach (czyli po mojej stopie) pchała się do celu, którym było zdobycie pęku gratisowych baloników, towar tak deficytowy, że widocznie warto było mnie staranować;)
Odczekałam więc przezornie kilka dni i wreszcie wybrałam się na zakupy do nowej galerii. I szok straszliwy przeżyłam, bo z powodów mi nieznanych i niezrozumiałych ktoś zdecydował, że trzeba mnie i dziesiątki mnie podobnych wychować w trzeźwości, albowiem "moja" Biedronka okazała się być - o, zgrozo - Biedronką bezalkoholową. A bezalkoholowa biedronka jest gorsza od bezalkoholowego piwa;)

Na pocieszenie sprawiłam sobie w sh za całe 1,50 zł adwentowego bałwana.
Nie jest tak ładny, jak adwentowy kalendarz-choinka Ju (taki sam wypatrzyłam w innym sh, ale panie nie chciały go sprzedać, twierdząc, że to dekoracja sklepu), ale też całkiem fajny.


poniedziałek, 10 grudnia 2012

Z lekka świątecznie już;)

Coraz bliżej święta, reklama coca-coli leci, Kevin już był, wokół pachnie mandarynkami i ciasteczkową świeczką, śnieg leży, mróz szczypie, blogerki szaleją i otagowują świątecznie;)
Padło i na mnie - za sprawą dwóch uroczych Ań;)
Dziękuję za nominację Czarnej Ani i Anelii:*

W sprawach świątecznych zeznaję, co następuje:
1. Ulubiony świąteczny film?
Bezapelacyjnie "To właśnie miłość", chociaż uwielbiam też święta u Griswoldów;)

2. Najgorszy prezent jaki dostałaś?
Hmmm, nie przypominam sobie takowego, może to magia świąt działa?

3. Ulubiona świąteczna piosenka?
"Christmas Is All Around" na przemian z "Last Christmas":)

4. Ulubiona potrawa świąteczna?
Makówki, własnej roboty w każdej ilości:)

5. Jaką książkę polecasz na czas adwentu?
Jako osoba średnio religijna nie bardzo mogę polecić książkę typowo adwentową (cokolwiek to znaczy), więc po prostu polecam tę, którą niedawno skończyłam czytać (i jestem nią oczarowana i bardzo chciałabym jeszcze). W zasadzie to nawet nie książka a cały cykl książek o Zawrociu Hanny Kowalewskiej.

Z własnej inicjatywy, poza konkursem, dodaję jeszcze świąteczno-zimowy manikiur pod tytułem: kto wytłukł te wszystkie bombki?;)
Do świątecznej zabawy zapraszam:
Kasię, Martę i Monikę:)

wtorek, 4 grudnia 2012

Na wypadek...

...gdyby zabłądził pod te strzechy jakiś świętujący dziś górnik;)


" Romboł górnik klocek, romboł go pod ścianom
i przy tym rombaniu ciulnął sie w kolano.
Że go zaskoczyło to nogłe zdarzynie,
na wcześniyjszy wyjazd dostoł przizwolynie.
Poszoł se przekopym jak mamlas po szynach
a tu na zakryncie -dup! w niego maszina.
Kiej by sie obejrzoł za siebie do zadku
to by boł uniknoł przikrego wypadku.
Stanoł i nadepnoł na kulok urżniynty
a gwóźdź zarościały wloz mu aż do piynty.
Musioł borok siednońć na okorków kupie,
naroz poczuł drzazga w swojij chudyj dupie.
Górnik aże skoczył, hełm mu zlecioł z gowy
i ciulnoł tom gowom w ring łod łobudowy.
Buła mu wylazła na pośrodku glacy,
stracioł równowaga i ciulnoł na cacy.
Jak lecioł na plecy chycioł za kolyjka,
palec mu prziczasła jakoś k...a belka.
Chycioł za betonik, kery wisioł z kraja,
betonik wylecioł i piznoł go w jaja.
Druty co sterczały wlazły mu do miecha,
trza mieć, k...a jasna, pierońskiego pecha.
Jeszcze zdonżoł chycić jakoś deska z tyłu,
prziczasła go półka i ćwierć tony pyłu.
Godajom - wypadki, że chodzą parami,
jako to jest prowda to widzicie sami.
Tak jest niebezpieczno robota górnika -
NIC NIE RÓB na dole, unikniesz ryzyka."

Szczynśliwyj kożdyj szychty, chopy, niych nad Wami czuwo świynto Barbara:*

Górniki do karczmy, a reszta świata, potocznie gorolami zwana, niych se nie połomie jynzyków;)
Imieninowe uściski dla wszystkich Baś:)

piątek, 30 listopada 2012

Edytowane lanie wosku, czyli moje wielkie podziękowania:)

Nie, w moim wykonaniu dziś będzie lanie...żółci.
I nie piękny słoneczny kolor mam na myśli, ani nawet kolor chłodnej cytryny. W ogóle w tej chwili kolorystyka wszelka mi zwisa, przez żółć w tym przypadku rozumiem gorzkie żale, złości i frustracje. Po prostu - złe emocje, które dziś wylewają się ze mnie wszystkimi porami (nie, nie o męskie gacie mi chodzi, choć akurat ich nosiciel też mi dziś podpadł).
Zły dzień po prostu, każdy czasem taki ma.
Bo nie potrafię rozgryźć cholernej Picasy, bo ostatnio znów męczy mnie bezsenność, bo zepsuł się telewizor, bo znów utyłam, bo wielka sprzeczka o małą pierdołę z mężem, bo ulubione buty się rozleciały, bo martwią mnie zmartwienia przyjaciółki, bo jutro czeka mnie wizyta b. denerwujących osób, której nijak nie mogę uniknąć, bo..., bo..., bo...
Wszystkie powyższe bobo osobno to mniej lub bardziej istotne drobiazgi, ale w takiej kumulacji nie wróżą lotkowej wygranej tylko zły nastrój. I w ten sposób zaoszczędziłam sobie tych korowodów z woskiem, wodą i kluczem;)
Z oczywistych względów (patrz pierwsze "bo") w tym wpisie (i być może w każdym kolejnym, o ile takowe będą) fotki nie będzie.
Edit: te kwiatki są dla naszej kochanej Czarnej Ani:) Ania powinna zmienić nick na Czarodziejska Ania - pomachała różdżką i wszystko gra:) Kochana, dzięki wielkie:***
Dziękuję też Aggie i Monice, które bardzo się zaangażowały w pomoc piszącemu te słowa tumanowi internetowemu:) Oraz specjalne podziękowania dla Wacka:)
Co ja bym bez Was, dziewczyny zrobiła? Musiałabym się cofnąć do epoki maszynki na korbkę a nawet liczydła;)



środa, 21 listopada 2012

Przekleństwo przodków;)

Zainspirowana pytaniami Moniki zaczęłam się zastanawiać nad swoim i małża drzewem genealogicznym. Ze wstydem przyznać muszę, że niewiele mi z tego przyszło, było się za takie tematy zabierać za młodu, gdy jeszcze żyły osoby, które mogłam o to czy owo zapytać. Ale za młodu głupoty różne różniste miałam w głowie (nie, żeby teraz było inaczej).
Jedno wydaje się pewne - moi przodkowie trudnili się zbieractwem, a skłonności te odziedziczyłam (i spotęgowałam) w formie najgorszej z możliwych. Do tego, kierowana jakimiś tajemnymi feromonami, wybrałam sobie za męża chłopa z tym samym skrzywieniem.
Krótko mówiąc - jesteśmy posiadaczami chomiczych genów.
Chciałabym móc umieć nie przywiązywać się do rzeczy, nie gromadzić niepotrzebnych pamiątek, pierdółek, gratów, dupin rozmaitych. Chciałabym, ale cóż - genów się nie wyprzesz, natury nie oszukasz;)
Jak siedzi w Tobie chomik (jako to zło w opętanym), to nie tak łatwo się go pozbyć. Egzorcyzmy może byłyby jakimś wyjściem, ale poszłabym na to tylko pod warunkiem, że złe ze mnie wypędzałby Dean Winchester;)

W tym miejscu planowałam zamieścić fotkę obrazującą jeden z aspektów mego zbieractwa. Ale wyświetla mi się komunikat, że wykorzystałam 100% miejsca na zdjęcia. I mam sobie dokupić więcej. I jako ciemniak internetowy nic z tego nie rozumiem, kupować niczego też nie zamierzam. Więc zdjęcie wkleję, jak rozgryzę toto, o ile rozgryzę;)  Heeeeelp:)

sobota, 10 listopada 2012

Kolekcja:)

W zasadzie powinnam stworzyć nowy wpis. Właściwie powinien on być odpowiedzią na zaproszenie do kolejnej blogowej zabawy - dzięki, Madeleine:*  Ale szczerze mówiąc - nie mam w tym momencie jakoś nastroju, więc chwilowo tylko wrzucam kilka fotek sercowej kolekcji (mam nadzieję, że udało mi się cyknąć większość), o zdjęcia której prosiły ostatnio na fb Aggie i Bułeczka:)
Miłego weekendu:*

środa, 7 listopada 2012

A miało być tak pięknie...;)

Gazeta "Metro", przeczytana od deski do deski w autobusie, uświadomiła mi radośnie, jakie też dobra wszelakie mogę sobie sprawić, trafnie typując kilka liczb w mega kumulacji lotto:)
Szczerze mówiąc niespecjalnie mnie ruszyła ewentualność nabycia ferrari testa rossa z 1957.
Pewnie dlatego, że nie mam prawka i jakoś zawsze uważałam, że samochód to po prostu tylko metalowe pudełko, mające mnie dostarczyć z punktu a do punktu b.
Ślinotoku nie wywołały też obrazy Basquiata - no dobra, w tym miejscu narażę się znawcom sztuki - ale za cholerę nie wywaliłabym takiej kasy na takiego stwora.
Ale już wyspa Mela Gibsona - oooo tak, taka wizja spowodowała, że wyprułam z autobusu ślizgiem jako pierwsza, omal nie taranując współpasażerów, stojących mi na drodze do bogactwa.

Z jęzorem gdzieś tak w okolicach przepony, zionąc, sapiąc, dysząc i plując dopadłam pierwszego z brzegu punktu lotto, gdzie miła pani poinformowała mnie, że dupa blada, bo system się zawiesił. Nooo, nie powiem, co sobie pomyślałam i kogo sama miałabym w tym momencie ochotę  powiesić, ale nie zrażona pierwszym niepowodzeniem, w oczach mając widok zielonej oazy ciszy i spokoju gdzieś na Pacyfiku, pognałam dalej. W kolejnym punkcie oddałam dobrowolnie i niemal z dziękczynną pieśnią na ustach "podatek od głupoty" i stałam się radosną posiadaczką świstka papieru z cyferkami, w moich rozmarzonych oczach mającego wartość co najmniej umowy przedwstępnej zakupu Mago Island, z autografem Gibsona rzecz jasna;)
Wieczór spędziłam, wybierając wzór materiału na hamak, w którym planowałam odtąd spędzać upojne dnie i szukając w necie przepisów na bardzo egzotyczne drinki, koniecznie w łupinie kokosa i z palemką, którymi planowałam umilać sobie tropikalne wieczory. Zanim jednak w swych wizjach posunęłam się tak daleko, by wyobrazić sobie Mela nacierającego mi plecy olejkiem, nadeszło losowanie i...pozostaje mi szeptać nocą do męża słowami Gałczyńskiego:
" A Ty mnie na wyspy szczęśliwe zawieź,
wiatrem łagodnym włosy jak kwiaty rozwiej, zacałuj,
Ty mnie ukołysz i uśpij, snem muzykalnym zasyp, otumań,
we śnie na wyspach szczęśliwych nie przebudź ze snu..."

Pięknych snów Wam życzę, i znalezienia własnej wyspy szczęśliwej:)

Zdjęcia pochodzą z netu.



środa, 31 października 2012

Refleksyjnie nastrojona na jutrzejszy dzień...

"...Będę wszędzie, wszędzie będę,
nawet gdy mnie już nie będzie..."
" A jednak coś po nas zostanie,
czas zatrzyma się na chwilę,
twarz rozluźni zasłuchanie
i spokój da, gdy niepokoi tyle...
A jednak coś po nas zostanie,
co może jest dobre...
A jednak po nas coś zostanie,
choćby ta cisza, wyrzeźbiona słowem..."

poniedziałek, 22 października 2012

Jestem leniem i wyrodnym bykiem a mój blog jest włochaty;)

No i się wydało, leniwiec ze mnie wylazł w całej swej 60-cio kilogramowej okazałości;)
Leń straszny ze mnie jest, ostatnio zwłaszcza w temacie  blogowania. I zupełnie nie rozumiem, dlaczego niemal  każda horoskopowa charakterystyka ludzi spod znaku byka twierdzi, że to taaaakie pracowite istoty;)

Dawno, dawno temu nasza Anka Amolko poprosiła mnie o udział w pewnej zabawie - odpowiedzi na pytanie: gdyby Twój blog miał włosy, jakiego byłyby koloru?
Wiem, powinnam wstawić stosowny obrazek i zaprosić do zabawy innych, ale...patrz zdanie pierwsze;)

Chyba zacznę od tego, że ta 'zabawa' od razu skojarzyła mi się z "Monologami waginy" Eve Ensler. Tam pełno jest takich różnych, np. "Gdyby Twoja pochwa się ubierała, to co by nosiła?"
No i tak gładko i płynnie przechodzimy od waginy do włosów, zaznaczam - nie łonowych a blogowych;)
 Gdyby mój blog miał włosy, byłyby ogniście rude. Długie, nieujarzmione, dzikie, burza loków splątanych wiatrem i ręką mężczyzny, czasem nawet z zabłąkanym wśród kosmyków źdźbłem siana, loków  mieniących się w słońcu wszelkimi możliwymi odcieniami rudości.
A póki co - przegarniam własną dłonią trzy na krzyż kosmyczki długości trzech centymetrów:)
Miłego tygodnia:*


sobota, 13 października 2012

Ruda w budowie;)

Jakiś czas temu nadgorliwi propagatorzy hasła "Polska w budowie" doszli do jedynie słusznego wniosku, że Ruda  znacząco zaniża średnią krajową w tym temacie.
No i się zaczęło wielkie budowanie - drogi, dróżki, mosty, sklepy (jeden na drugim, trzecim popychany), aquapark ( ma być tak drogi, że sobie go będziemy z zewnątrz oglądać, albo można teraz, w trakcie budowy, umówić się na "wycieczkę po placu budowy" gratis), potwornie szpetny i niefunkcjonalny rynek ( zero drzew, zero kafejek, za to wielki plac z granitu.
"Moja" dzielnica oczywiście nie pozostała w tyle w tym wyścigu. Rok temu z hakiem zakończyła się budowa jakiegoś wielkopowierzchniowego sklepu. Podobno Inter Marche. Podobno, bo sklep, choć całkowicie ukończony, nie ma szyldu, baa, wciąż z niewiadomych powodów nie został otwarty. I tak sobie od roku stoi ta bryła na środku osiedla, mury pokrywają się brudem i kiepskim graffiti a na parkingu dzieci uczą się jeździć na rowerkach, zręcznie omijając wyrosłe tu i ówdzie chwasty.
Oczywiście zamiast ten pustostan jakoś wykorzystać, prościej było zbudować kolejny, prawie dokładnie naprzeciwko tamtego. Buduje się toto od lata, jakaś galeria ma to być, z megawypasioną dużą Biedrą i kilkunastoma innymi sklepami. Blisko mnie, bardzo blisko, niedługo będę w kapciach śmigała po tani alko i inne biedronkowe dobra. Właściwie sklep prawie już ukończony. No ale jak wiadomo "prawie" robi wielką różnicę. Na początku budowy z jakiegoś powodu totalnie rozkopano pobliskie skrzyżowanie, takie pomiędzy tym sklepem a moim blokiem. Postawiono tymczasową sygnalizację świetlną, bo ruch leci jedną nitką,  choć rozkop nie jest długi. Szybko okazało się, że coś z tymi światłami jest nie tak, na moje oka zbyt szybko się zmieniają. I od tego momentu się zaczęło - 24 na dobę słychać wściekłe klaksony, dzikie wrzaski, było już milionpięćset drobnych stłuczek oraz incydentów wszelakich, łącznie z wyciąganiem za fraki z samochodu jednego kierowcę przez drugiego, przy akompaniamencie ch**ów i k**ew oraz im podobnych. A wszystko to wiem, bo cały ten cyrk komentują na gorąco panowie dachowcy ( tak, tak, jeszcze nie skończyli, przerwę mieli), którzy z niezrozumiałego dla mnie powodu wybrali sobie mały daszek koło moich okien na ulubiony kącik śniadaniowy. Oraz obiadowy, kawowo-herbaciany i ogólnie socjalny. Panowie siedzą, piją, jedzą a w czasie przerw w konsumpcji rzucają potwarze i kalumnie na tego sk*****yna majstra i jego mać. Szczerze mówiąc mogliby już wymyślić coś oryginalniejszego, skoro już nie mam wyjścia i muszę tego słuchać,  to chciałabym przy okazji wzbogacić swój słownik łaciny popularnej;)

"Stare kobiety jesienią
próbują przekrzyczeć myśli
...
nocą modlą się o spokojny sen
i łagodną zimę..."   (fr. wiersza Rafała Czachorowskiego)

Cóż, jestem taką starą kobietą;)

środa, 26 września 2012

Rdzawe i babie;)

Jakiś czas temu podłapałam drugą pracę. A ponieważ tak się jakoś ostatnio złożyło, że na bloga rzadko zaglądam, to niby mogłabym połączyć oba te fakty i powtórzyć za "klasykiem" - nie wiem, nie znam się, nie orientuję się, zarobiona jestem;)
Ale "zarobiona" w tym przypadku to gigantyczna przesada, szyta nawet nie grubymi nićmi a wręcz rzemieniem (i to mega grubym).
A nazywanie tego, co robię, pracą to jak porównanie pojedynczego wystrzału z dziecięcego odpustowego pistoleciku na kapiszony do ostrzału artyleryjskiego, poprzedzonego nalotem dywanowym;)
Pieniądze z tego są niewielkie, ale zawsze coś, zajęcie lekkie, łatwe i przyjemne, dla mnie - niezła sprawa.

Na dworze babie lato, na paznokciach rdzawa jesień, a w sercu - ciągle maj;)


poniedziałek, 10 września 2012

Migawki z weekendu:)

Będzie sporo fotek, mało treści:)
Piątek
Targi Książki w katowickim Spodku.
Książki niedrogie, przypinki gratis:)

Sobota
Jarmark Staroci w Bytomiu
Kolejne przypinki, dosłownie za grosze.
Małż zakupił był coś, co dla mnie, na pierwszy, drugi a nawet trzeci rzut oka wyglądało jak kawał złomu, a jemu okazało się być rzeczą niezbędną do szczęścia;)

Niedziela
Spacer po Parku Śląskim, Rosarium i Świętomięs:)
Na to czczenie mięcha trafiliśmy przypadkiem, małżonek wziął czynny udział w biciu rekordu Guinnessa w kategorii flaczków wołowych (kazałam mu degustować, bo w tym wypadku marna ze mnie śląska żona i takiej potrawy - a M. bardzo lubi - się ode mnie nie doczeka, mowy nie ma).
Jak tu odmówić, gdy do degustacji zapraszają miłe białe damy z taaaakimi nogami;)
W morzu kiełbas i oceanie mięs wypatrzyłam też coś dla siebie - stoisko z oscypkami:)
Kiełbasce w cieście też nie odmówiłam:)
Potem trzeba się było trochę poruszać, żeby zgubić choć część wchłoniętych kalorii:)
Nie skorzystaliśmy z parkowego środka transportu,
wybraliśmy spacer szlakiem
by wśród kwiatów i ciszy
odpocząć chwilę na ławce w towarzystwie blaszanej zakochanej pary:)
Miłego tygodnia:)










czwartek, 6 września 2012

BB;)

Wbrew tytułowi nie będzie o kremie ani o Bardotce;)
Właściwie tytuł powinien brzmieć: BB, bułka i banan czyli prawie jak Małysz;)
Wiem, "prawie" robi dużą różnicę, no ale też ja nie mistrz Adam. Co prawda - wąs mi się sypie a i telemarka (oczywiście bez nart i nie na stoku) jakoś dałabym radę wykonać, ale jednak Małyszem nie jestem.
Dlatego i moja dieta nieco zmodyfikowana, nie jest to klasyczna bułka z bananem, lecz - też poniekąd BB, czyli: babeczka orkiszowa i bananowa kawa mrożona:) Żeby było po sprawiedliwości - babeczka kupna, kawa produkcji własnej:)
Na koniec apel:)
Jeśli żadne inne względy nie przemawiają do Was, by chronić środowisko naturalne i naszą planetę, może ten apel poskutkuje: