"Mały mol (mól?) wyrusza na swój pierwszy lot po mieszkaniu.
Po kilku minutach wraca do szafy. Ojciec pyta:
- I jak było?
- Chyba fajnie, wszyscy klaskali..."
Dziś i z mojej szafy wychynął znienacka na świat mol (mól?). Też wszyscy klaskali, a jakże. Całkiem rytmicznie nam to wychodziło, jakbyśmy byli "chórkiem" towarzyszącym tancerzom flamenco. Nawet sobie pokrzyczeliśmy, co prawda nie po hiszpańsku, ale też ogniście.
Efekt? Dłonie mnie pieką jak cholera, a mol (mól?) gdyby umiał, pewnie zaśmiałby nam się w nos. A może zresztą tak zrobił, kto go tam wie. I oczywiście, po wykonaniu triumfalnej rundy honorowej, zniknął w czeluściach szafy.
Przez pół godziny czyhałam na niego w krwiożerczych zamiarach, z gazetą zwiniętą w trąbkę (do klaskania jestem chwilowo niezdolna), ale robaczek chyba się zmęczył występem, bo nie wylazł. Pewnie teraz, błogo pomrukując, wpierdziela na obiad któryś z moich swetrów.
Co mam robić? Zagazować go lawendą? Kupić jakieś kostki, wieszadełka, psikadełka czy insze kule na mole? W każdym razie klaskać już nie zamierzam, pora na bardziej skuteczną metodę eksterminacji.
Na fotce niespodzianka od naszej renatki - cudne kolczyki.
Dziękuję Ci bardzo, kochana:******