niedziela, 30 maja 2010

Burzowo, lodowo, zielono:)

Burza - trzęsienie nieba.
Bardzo ładnie ktoś nazwał to coś, co niedawno przeszło było nad moją głową:)
Swoją drogą - chyba już mnie nadgryza ząb czasu, bo cytaty różne takie to ja jeszcze pamiętam, ale ich autorów to już nie bardzo;)
Wydobyte z czeluści zamrażarki pyszne lody biedronkowe: bananowo-czekoladowe i czekoladowe:)
I to, co Beti lubi bardzo - zielony kolorek:)

piątek, 28 maja 2010

Dużo fotek, mało treści:)

Do zakupów w sh to ja nigdy szczęścia nie miałam. Albo ceny z kosmosu, albo nic w moim rozmiarze, albo mnie zniechęcała ciuchowa mafia, wydzierająca sobie nieomal co fajniejszy łaszek przy użyciu kłów i szponów;)
Dziś, będąc w innej dzielnicy, trafiłam zupełnie przypadkiem na sh, który właśnie likwidowano. I z powodu likwidacji wszystkie ciuchy kosztowały złoty, dwa lub pięć. Sceptycznie nastawiona ruszyłam między z lekka już ogołocone wieszaki. Oto moje łupy - nieco zmięte, bom ich jeszcze nie prała ani nie prasowała:)

Kopertowa bluzeczka Next - 2 złote.
Topy - Next, TopShop, Cherokee - 1 złoty sztuka.
Bluzki Marks&Spencer - 2 złote sztuka.
Dłuuuuga, powiewna spódnica Dorothy Perkins - 2 złote.
Sweterek Crab's - 2 złote.
Zawędrowałam jeszcze do Orsaya, gdzie zrealizowałam urodzinowy bon zniżkowy i kupiłam bluzkę.
I jeszcze kolorowe rajtki, nabyte w Auchan.
A streetcom zadbał, żebym miała wesolutki weekend - odebrałam paczkę z gorzką żołądkową:). Skarbek, amolko - sieciowa popijawa nas czeka;)

Miłego weekendu:***

środa, 26 maja 2010

Wspominki...

Melina Marchetta "Alibrandi szuka siebie", cytat:

"-Ja bym umarła, gdyby mojej mamie coś się stało.
 -Na to się nie umiera. Tylko...najpierw ogarnia Cię gniew, potem, kiedy już się wyzłościsz, odczuwasz wielki ból, a najlepsze zaczyna się wtedy, gdy pewnego dnia przypominasz sobie coś, co powiedziała albo zrobiła, i śmiejesz się, zamiast płakać..."

Od lat jestem już na tym ostatnim "etapie". Pamiętam tylko dobre chwile, wspominam mamę z czułością.
Jednak nadal mi jej brakuje, choć ta pustka już nie boli.
Chciałabym, by wiedziała, że mam dobre, spełnione życie, że jestem szczęśliwa...
A może, gdziekolwiek teraz jest, wie o tym i uśmiecha się widząc, jak piszę te słowa...

Wielki buziak dla wszystkich matek, mam, mamusiek:******

poniedziałek, 24 maja 2010

Występ flamenco:)

"Mały mol (mól?) wyrusza na swój pierwszy lot po mieszkaniu.
Po kilku minutach wraca do szafy. Ojciec pyta:
- I jak było?
- Chyba fajnie, wszyscy klaskali..."

Dziś i z mojej szafy wychynął znienacka na świat mol (mól?). Też wszyscy klaskali, a jakże. Całkiem rytmicznie nam to wychodziło, jakbyśmy byli "chórkiem" towarzyszącym tancerzom flamenco. Nawet sobie pokrzyczeliśmy, co prawda nie po hiszpańsku, ale też ogniście.
Efekt? Dłonie mnie pieką jak cholera, a mol (mól?) gdyby umiał, pewnie zaśmiałby nam się w nos. A może zresztą tak zrobił, kto go tam wie. I oczywiście, po wykonaniu triumfalnej rundy honorowej, zniknął w czeluściach szafy.
Przez pół godziny czyhałam na niego w krwiożerczych zamiarach, z gazetą zwiniętą w trąbkę (do klaskania jestem chwilowo niezdolna), ale robaczek chyba się zmęczył występem, bo nie wylazł. Pewnie teraz, błogo pomrukując, wpierdziela na obiad któryś z moich swetrów.
Co mam robić? Zagazować go lawendą? Kupić jakieś kostki, wieszadełka, psikadełka czy insze kule na mole? W każdym razie klaskać już nie zamierzam, pora na bardziej skuteczną metodę eksterminacji.

Na fotce niespodzianka od naszej renatki - cudne kolczyki.
Dziękuję Ci bardzo, kochana:******

piątek, 21 maja 2010

Przerwa:)

Po kilku dniach urodzinowego świętowania, po kilku dniach rozpieszczania gości i małżona własnego cudownymi wypiekami ( z cukierni, jam niezdolna w tym temacie), a to ciastem nugatowo-marcepanowym, a to deserem o nazwie "Kaprys" z serka mascarpone w dwóch smakach z truskawkami, a to serniczkiem z karmelowymi wstawkami, dziś nastąpi przerwa w "dostawie" gości, więc i przerwa w rozpieszczaniu:)
A to się małż zdziwi niepomiernie, gdy do kawy, zamiast kolejnego cudu cukierniczego, dostanie dziś cacko z dziurką:)
Niepozorne ci ono, ale całkiem dobre, niestety nie oparłam się pokusie (chyba już pora pogodzić się z faktem, że ja już nigdy nie schudnę) i pożarłam jedno w charakterze śniadania:)
A drugie pachnie tak cudownie i zachęcająco, niemal woła do mnie "zjedz mnie, weź mnie", że jak M. szybko z pracy nie wróci, to zastanie okruchy jeno;)

Miłego dnia:***

środa, 19 maja 2010

Na przekór pogodzie - prezentowo, kwiatowo i słodko

Kochane, dziękuję Wam wszystkim raz jeszcze za życzenia:****
Prezenty od małża pokazywałam wczoraj, dziś chwalę się resztą:)

Od naszego skarbiątka cudna paczka, dziękuję:****
Od naszej Ani (space_monkey ) przemiła niespodzianka, dzięki:***
Kartki od Martyny, Agnichy2009 i Rzaby - dziękuję, kochane:**
Kilka kartek od rodziny i znajomych:)
Prezenty:)))))
Oraz trochę słodkości, żeby gościom dogodzić i podtuczyć ich nieco:)
A gości mam w tym roku bardzo niezdyscyplinowanych, dlatego świętowanie urodzin chyba potrwa tydzień cały, bo codziennie ktoś przychodzi;)
Raz jeszcze buziaki i podziękowania dla Was za wszystkie życzenia:*****
A ja zaraz zmykam świętować dalej;)

wtorek, 18 maja 2010

Całkiem miła pobudka:)

Obudził mnie dzisiaj zapach kawy zmieszany z zapachem róż (całkiem ciekawa kombinacja), a w tle, głosem z lekka drżącym, fałszując niemiłosiernie ale radośnie, produkował się dostarczyciel tych dóbr:

Dziś są Twoje urodziny,
taki ważny, zwykły dzień...
Może pomilczymy parę chwil
o tym, że nam nie jest źle.
Pomilczymy na tak,
o nadziejach i łzach,
aby nasz mały dom
miał więcej dobrych stron.
Dziś są Twoje urodziny,
ktoś zadzwoni, przyjdzie ktoś,
ale zanim wielki hałas zrobi świat
tak zwyczajnie w ciszy ze mną bądź...

Czy coś w ten deseń;)
Oprócz wczesnoporannej śpiewającej pobudki kawowo-różanej dostałam też od małża dzieło rąk własnych, sercowo-miłosny świecznik:)
I jeszcze miękkie, zieloniutkie, cudne, puchate kapcioszki japonki z biedronki:)
I książkę:)  


Zapraszam na ciasto urodzinowe - z gwarancją nietuczalności, całkowicie pozbawione kalorii, gdyż wirtualne, za to naprawdę pyszne:)

niedziela, 16 maja 2010

Test wagowo-lustrzany.

Nie jestem do końca pewna, co mnie podkusiło, ale postanowiłam zrobić sobie taki swego rodzaju test. Nazwijmy go lustrzano-wagowym. Ja robiłam za królika doświadczalnego, choć w świetle wyników testu raczej powinnam się nazwać słonikiem doświadczalnym.
Zamknęłam się w łazience (tak, byłam jeszcze na tyle przytomna, by nie przeprowadzać testu pod małżeńskim okiem) i używając zabójczej kombinacji dużego lustra i wagi, przystąpiłam do testu. Po pół godzinie obłędnego gapienia się jednym okiem (ze zgrozą) w lustro, drugim (z niedowierzaniem) w wyświetlacz wagi, po kwadransie uporczywego wciągania brzucha tak, że omal nie zabrakło mi tlenu (a skutek był mizerniutki) doszłam do kilku wniosków:
1. ktoś podmienił moje ciało, gdy spałam
2. ktoś zamienił moje lustro na jakiś wybrakowany model z gabinetu śmiechu a wagę po prostu zepsuł
Od rozwalenia lustra powstrzymała mnie tylko myśl, że może jednak ten przesąd o 7 latach nieszczęść ma jakieś uzasadnienie (a poza tym, mimo wszystko, lubię moje ikeowe lustro). Od rozwalenia wagi powstrzymała mnie myśl o jej cenie. Ale kopa sobie nie odmówiłam;)
Po raz chyba tysięczny w swym życiu stwierdziłam, że najwyższa pora zabrać się za siebie. Najwyższa pora skończyć się odżywiać pizzą, piwem i czekoladą. Tylko jeszcze nie dziś, nie teraz, bo...M. właśnie dzwoni i zamawia pizzę:)