czwartek, 16 grudnia 2010

Tunelowo-kominowa ja;)

Gdy rano wychodziłam z domu, zaokienny termometr pokazywał  -15 stopni. Byłam przekonana, że coś mu się poprzestawiało w tym durnym, rtęciowym móżdżku, że to jakiś głupi dowcip, zrozumiały jedynie dla innych termometrów czy różnych tam przyrządów pomiarowych. Ale nie...ale nie...
Już dwie sekundy po wyjściu z klatki schodowej zrozumiałam naocznie, a raczej naskórnie, że skubaniec nie oszukiwał:/
Po chwili odniosłam wielce niepokojące wrażenie, że z każdym krokiem słyszę podejrzany chrzęst. I nie był to śnieg czy lód pod stopami - to z trzaskiem pękały kolejne naczynka na moim wydatnym organie powonienia. Jeszcze kilka tak mroźnych dni i wiosnę przywitam z nosem jak jakiś opój z karykaturalnych rysunkowych dowcipów, które jakoś mnie nie śmieszą. Będę mogła za klauna robić bez charakteryzacji;)
Na fotce nabyty dziś komin (zwany też tunelem), który na żywo jest fioletowy:)

poniedziałek, 6 grudnia 2010

Renifery utknęły w zaspach;)

W klubowych mikołajkach nie brałam udziału, jakoś tak wyszło i się złożyło czy nie złożyło raczej.
Moje prywatne prezenty mikołajkowe dotrą w późniejszym terminie, bo dość późno złożyłam zamówienie, znaczy napisałam list;) i pewnie allegrowo-pocztowe renifery nie założyły kopyt zimowych i zakopały się w zaspach;)
Zamiast fotki prezentów pokazuję ponownie (kiedyś w kg wstawiałam) fotkę pani Mikołaj we własnej osobie. Fotka stara - nie ma już tej kuchni, mebli, kwiatów (tylko stara pralka jeszcze rzęzi), a pani Mikołaj przybyło lat, zmarszczek i kilogramów (tylko rozumu i pieniędzy jakoś nie przybyło) ;)

piątek, 17 września 2010

Przed spotkaniem...

Przed śląskim spotkaniem klubowym pewna stara pudernica usiłuje za pomocą wszelkich dostępnych środków odmłodzić się nieco, coby bardziej pasować do reszty;)
Ubrana li i jedynie w maskę kolagenową zerka na Shreka i łudzi się, że wstanie jutro podobna do księżniczki Fiony w jej ludzkim wcieleniu, bo na razie raczej przypomina ogra;)
Mam nadzieję, że uda mi się zdjąć toto z twarzy bez problemu i uszczerbku;)
Dziewczyny, do zobaczenia jutro:) Obiecuję - nie będę straszyć takim obliczem;)

środa, 15 września 2010

Śpiąco i ciuchowo:)

Ależ mi się nie chce:/ Od dni kilku. Nic. Kompletnie. I kompleksowo. Ale najgorsze jest to, że wciąż chce mi się spać. Oczy mi się zamykają nieustannie niemal, nad książką, przy kompie, przed telewizorem. Chyba jakiś przesyt informacji albo insze zmęczenie materiału (jakby tam nie patrzeć, materiał ów, czyli w tym przypadku ja, dość już starawy i zużyty, ma prawo się zmęczyć). Nie mogę nawet zwalić na pogodę, bo u nas od dni kilku całkiem fajnie jest, cieplutko i milutko, a jeśli pada, to tylko w nocy albo wcześnie rano. Może zwalę na siostrę Basen? Pewnie mnie dorwała razem z Kidlerem i zaaplikowali mi końską dawkę "śpiączkaminy", w ilościach ponadnormatywnych;)
Niechciejstwo me i rozlazłość ogólnoustrojowa jest dość wybiórcza i nie obejmuje zakupów ciuchowych:)
W sh nie zasypiam, czego efekty na poniższych fotkach:

Sweterki Atmosphere
Sweterek Zara
Grube swetrzysko H&M
Cienki sweterek wiązany, z kapturem
Torebka Atmosphere
Część z tych rzeczy dosłownie za zeta, więc ogólnie zakupy się opłaciły:)

Spadam nasączyć organizm kofeiną, bo znów mi się oczy zamykają;)

niedziela, 12 września 2010

Kolejny atak;) / Kolejne puszki:)

Pamiętacie, jak całkiem niedawno podejrzewałam chłopa swego, że chce mi kark skręcić skrycie i tajemnie?
Otóż szał zbrodniczy mojego M. trwa, a nawet się nasila;)
Wczoraj zainkasowałam dwa ciosy słoikiem korniszonów kupnych, niby to niechcący;)
Jestem potłuczona kompleksowo, w zasadzie od stóp do głów.
Rzecz cała (w przeciwieństwie do poprzedniej nocnej próby skrytobójczej) działa się niemal w samo południe. Miejsce akcji - nasza kuchnia. Czynności towarzyszące - rozpakowywanie zakupów. Cios pierwszy - M. wyciągał rzeczy z trzymanej w ręce torby, ja akurat przykucnęłam, żeby schować część zakupów do dolnej szuflady, M. zakołysał torbą, której zawartość (czytaj: narzędzie zbrodni) czyli słoik ogórków walnął mnie w łeb. Jęknęłam rozdzierająco, chłop się tego dźwięku wystraszył ( w każdym razie tak zeznał nieporadnie), torba mu się wymknęła z ręki i słoik spadając walnął mnie w stopę (cios drugi).
Sprawca, narzędzie zbrodni oraz kafelki podłogowe nie ucierpiały w tym incydencie. Ofiara ma niedużą śliwę na czole i obolały paluszek.
Podobno do trzech razy sztuka - ciekawe, co będzie dalej?
Dwie zdobyczne puszki dziś dołączyły na kuchennej ścianie do swych licznych starszych braci i sióstr:)
Koleżanka była na weselu kuzyna, goście weselni dostali na pamiątkę cukierki w takich puszeczkach, mających symbolizować panią i pana młodego. Ponieważ mój bzik puszkowo-sercowy jest koleżance znany, zapytała, czy nie mają takich puszek więcej. Okazało się, że tak, bo zamówili na wyrost i chętnie odstąpią:)
Tym sposobem moja kolekcja liczy już sobie 66 sztuk:)

wtorek, 7 września 2010

Wczoraj...

Planowałam wczoraj coś tu naskrobać, ale niespodziewanie naszło mnie na porządki. A ponieważ takie "naszłości" to u mnie rzadkość, coś jak włos na głowie łysielca nieomal, postanowiłam wykorzystać ten unikatowy i unikalny u mnie zapał (kto wie, kiedy znów się trafi) i przetrzebić nieco swój stan posiadania. A przy okazji prac owych rozgrzać się nieco, bo zimno w mieszkaniu masakrycznie. Co prawda znam przyjemniejsze sposoby rozgrzania się, ale do większości z nich potrzebny jest drugi osobnik, najlepiej rodzaju ludzkiego i płci przeciwnej, a że takiego nie było pod ręką, wybrałam alternatywny sposób rozgrzewki.
Bilans porządków nie jest, niestety, zbyt imponujący - pozbyłam się kilku ciuchów, jednej pary butów, na widok której nawet szewc-cudotwórca zszedłby na zawał z niesmaku i stosu gazet, dawno przeczytanych.
Ciuchy i gazety poszły na wymianę sąsiedzką, buty zamieszkały na śmietniku.
Posprzątałam też biurko, a właściwie po prostu w sposób bardziej malowniczy poustawiałam na nim moje liczne pojemniki, pudełka i puszeczki z długopisami, piórami i innymi takimi tam.
I zrobiłam porządek (jako taki) w szufladach z bielizną, stwierdzając przy okazji, że muszę nabyć takie materiałowe organizery do szuflad, bowiem między poszczególnymi sztukami mojej bielizny, stłoczonymi razem, doszło do regularnej wojny - haczyki dwóch staników wżarły się w rajstopy. Używając całego swego sprytu i przy akompaniamencie rozlicznych "k...w" udało mi się oderwać haftki od rajstop, nie uszkadzając tych ostatnich. Miotane pod nosem (a czasem i na cały głos) przekleństwa rozgrzały mnie chyba bardziej, niż całe te porządki, choć na pewno nie aż tak, jak rozgrzałaby mnie (i nie tylko mnie) zdrowa dawka intensywnego seksu, ale - z braku laku...;)

Czytam i polecam:)

Zostałam zaproszona przez naszego skarbka do nowej, muzycznej zabawy:)
Dzięki:***
Sama jestem ciekawa, co o mnie mówi "moja" muzyka:) Ale tym tematem zajmę się w następnym wpisie:)

wtorek, 31 sierpnia 2010

Kolory lata...

Kolory lata...Hmm, tylko gdzie to lato, się zapytuję uprzejmie, w zasadzie retorycznie...
Na zdjęciach, we wspomnieniach, w kalendarzu też jeszcze...
Kolory lata...

Ściana deszczu i zimno na dworze, w domu też nie cieplej:/ Wytargałam ze schowka zimową kołdrę, żar małżowskich ramion nie wystarcza na ten ziąb, wspomnienia z wakacji, choć piękne, nie rozgrzeją stóp zmarzniętych... I trza się będzie z trybu "zimne piwko z pianką" przerzucić na "grzane piwko z korzeniami";)
Mocy grzewczej nie mają też moje ostatnie, kolorowe letnie nabytki; dobrze choć, że były tanie;)

piątek, 27 sierpnia 2010

Męczarnie nad deską;)

Nie, nie klozetową, tego Wam oszczędzę;)
Największe męczarnie przeżywam nad deską do prasowania. I to nawet nie dlatego, że prasować to ja nie lubię. Także (a może głównie) dlatego, że prasować nie umiem. I ta ułomność jest źródłem mojej frustracji i desperacji. Nie dlatego, żebym miała jakieś wybujałe ambicje, by zostać SuperPrasowaczką, Miss Deski czy tam inszą Najwspanialszą Boginią Żelazka Domowego. Raczej dlatego, że chcę w swoich ciuchach dobrze wyglądać. Chcę, by moje ubrania dobrze wyglądały - skoro już nie są markowe (a jeśli nawet niektóre są - to z drugiej ręki) to niech choć będą niewygniecione. A tymczasem, choć nad deską, z żelazkiem w omdlałej z wysiłku dłoni spędzam dłuuugie minuty, efekt jest mizerniutki (żeby nie powiedzieć, że w ogóle go nie ma). Kręgosłup mi wysiada, plecy bolą jakby dokonał na nich masażu stopami zapaśnik sumo w podkutych butach - bo zapominam wypróbować trick, polegający na tym, żeby podczas długotrwałego prasowania postawić jedną nogę na niskim stołeczku lub opasłej księdze, co podobno ma takim bólom zapobiegać.
Moje poświęcenie na niewiele się zdaje, prasowane ubrania co najwyżej ze stanu pod nazwą "wyciągnięte krowie z zadka" przechodzą w stan "wyrwane z pyska psu cierpiącemu na szczękościsk".
W moich najkoszmarniejszych wizjach piekło wcale nie jest wybrukowane dobrymi chęciami lecz setkami, tysiącami, milionami desek do prasowania, diabły znęcają się nad biednymi duszami, każąc im prasować 24h/dobę, smagając je przy tym sznurem od żelazka po nogach, a za kontrolera jakości robi moja szwagierka, która zazwyczaj prasuje ze śpiewem religijnym na ustach, nawet ręczniki i majtki.
Przed całkowitym popadnięciem w czarną dziurę żelazkowej rozpaczy powstrzymuje mnie tylko świadomość, że na szczęście małż mój służbowo nie musi, a prywatnie nie lubi nosić eleganckich garniturowych koszul i robi to niezwykle rzadko. Dzięki Ci, żelazkowe bóstwo, za twe drobne łaski:) Bo porządne wyprasowanie takich koszul już kompletnie przekracza moje prasowalnicze możliwości. Dla mnie to mission naprawdę impossible i nawet gdybym była Tomem Cruisem ( a na szczęście nie jestem) nie dałabym rady.
Jeśli dobrnęliście do końca tego tekstu, zapewne domyślacie się, jakież to upojne zajęcie czeka na mnie dzisiaj. I rozumiecie, dlaczego to odwlekam w nieskończoność, siedząc przed kompem;)

Miłego weekendu:*

wtorek, 24 sierpnia 2010

Dużo dup;)

Obudziłam się dziś rano z podejrzeniem, że ciemną, głęboką nocą małż usiłował skręcić mi kark. Podejrzenie wzięło się stąd, że ledwie otworzyłam zaspane swe oczęta, poczułam potworny ból z prawej strony szyi. A spać się kładłam w stanie idealnie bezbolesnym.
Przeleciałam w myślach listę "przewinień", za które mogłaby mnie ze strony małża ( gdyby był nieokrzesanym troglodytą) spotkać tak niecna próba usiłowania skrócenia mnie o głowę:
- Zupa za słona? Nieee - chociażby dlatego, że w ogóle wczoraj nie było na obiad zupy:) Kurak z rożna kupny był, całkiem niezły i na dodatek kupiony na prośbę małża.
- Bezwstydne niepohamowanie w zakupach rzeczy kompletnie (oczywiście z męskiego punktu widzenia) nieprzydatnych? Nie - przykładnie nabyłam tylko wyżej wymieniony egzemplarz drobiu i paczkę srajtaśmy. Co prawda mógłby małżowi nie przypaść do gustu zjadliwie zielony kolor tego ostatniego nabytku, ale papier toaletowy nie jest przecież do gustu tylko do dupy, a mój M. nie jest aż takim wucetowym estetą i w dupie ma to, jakiego koloru papierem podciera w/w dupę.
- Zbyt długo plotkowałam przez telefon z koleżanką, ględząc z zapamiętaniem o dupie Maryni, a w zasadzie o dupie pewnego Tomka? Tak - ale M. o tym nie wie;)
Ponieważ innych grzeszków ( w każdym razie z minionego dnia) nie potrafiłam sobie przypomnieć, zapytałam małża wprost.
Indagowany M. stanowczo zaprzeczył, jakoby pod osłoną nocy usiłował skręcić mi kark, a nawet złośliwie zasugerował, że to moja wina. Według jego teorii szyja mnie boli, bo zbyt intensywnie kręciłam nią wczoraj przecząco, mówiąc "nie" na kilka jego propozycji wieczornych rozrywek;)
Jaka by tam nie była przyczyna, faktem jest, że szyja boli mnie coraz bardziej. Będę musiała przekopać domową apteczkę i zastosować jakieś mazidło. Mam nadzieję, że pomoże:)

niedziela, 22 sierpnia 2010

Wyróżnienie:)

Sobotę spędziłam ze znajomymi, z wielkim poświęceniem ( i z jeszcze większą przyjemnością) wcielając zamiar w czyn, czyli sprawdzając własnoręcznie ( a raczej własnoustnie) czy wyprodukowane wcześniej ogórki nadają się do przeznaczonego im celu - tzn. czy mogą służyć za zakąskę:)
Jak wiadomo, żeby zakąska miała rację bytu i ze zwykłego ogórka przekształciła się w zagrychę, potrzebna jest wódka. A ponieważ tejże, w przeciwieństwie do ogórków, produkować własnoręcznie nie miałam zamiaru, trza było ją nabyć drogą kupna, co też uczyniliśmy.
Wnioski:
po trzech kieliszkach stwierdziłyśmy (ja i koleżanka), że małosolność ogórków niespecjalnie spełnia swoją rolę zakąskową (panowie małżowie mieli odmienne zdanie).
Po kieliszku piątym (chyba) zaczynało mi być wsio adno, czy ogórek jest małosolny, kiszony czy może w ogóle go nie ma;)
Na fotce jeszcze w stanie w miarę dobrym, czyli po pierwszych trzech kieliszkach, jak mniemam. A mniemam, bo nie bardzo pamiętam;)
Wniosek końcowy:
bawiłam się cudnie i dzień spędziłam fajnie, ale jednak mimo wszystko wolę jakieś drinki, a ogórek bardziej na kanapce z pomidorkiem:)
Przed chwilą doprowadziłam swe znękane ciało i nadwątlony umysł do stanu jakiej takiej używalności po wczorajszym opilstwie, w ramach relaksu odpaliłam kompa, a tu  -  niespodziewajka:)))
Zostałam otagowana przez naszego Skarbka:*****
Chwilę (dłuższą chwilę) potrwało, zanim do mojego jeszcze nie do końca funkcjonującego prawidłowo umózgowienia dotarło, o co chodzi:)

Agnieszko kochana, baaaardzo Ci dziękuję za to wyróżnienie, a już najnajnajbardziej za Twoje przemiłe słowa:*****

Poniżej zasady zabawy (bo to chyba jest mimo wszystko zabawa):
1) Napisz, kto przyznał Ci nagrodę.
2) Wymień 10 rzeczy, które lubisz.
3) Przyznaj tę nagrodę 10 innym blogerom i powiadom ich o tym komentarzem.

No, to zaczynam:)
Wyróżniła mnie Agnieszka, czyli Skarbek vel skarbiątko:)

Lubię...(szkoda, że tylko 10, mogłabym z marszu i lekką rączką wymienić ze 100):
1. jeść ( w zasadzie niemal wszystko, poza kilkoma wyjątkami)
2. czytać książki (bo dzięki nim zapominam o świecie, a raczej przenoszę się w zupełnie inne światy)
3. kawę ( mało, że lubię, ja bez niej nie funkcjonuję)
4. podróże małe i duże, wypady i wypadziki (gdziekolwiek, byle dalej od głośnego, brudnego, zatłoczonego blokowiska)
5. święty spokój (po prostu - błoga cisza i chwile tylko dla siebie)
6. swoją pisaninę (dziesiątki notesów zapełnionych myślami - swoimi i nie tylko, marzeniami, cytatami, wierszami, przepisami i wszystkim innym, co mnie w danym momencie zainteresuje)
7. lakiery do paznokci (mam ich dziesiątki, zaczynają przejmować kontrolę nad moją lodówką, gdzie mają kwaterę)
8. słodycze ( i nie jestem specjalnie wybredna, pożrę niemal wszystko, co zawiera choć śladowe ilości cukru)
9. duże pierścionki ( i dużo pierścionków, a w zasadzie pierścieni)
10. siebie (jasne, że nie tak bezwarunkowo i do końca, ale jednak, mimo wszystkich niedociągnięć, braków, a czasem nadmiarów - lubię siebie).

Blogi, które chciałabym wyróżnić:
- Blog kobiety jaskiniowej
- Ciasteczko z wróżbą
- Pisanina przy kawie
- Co w trawie skrzypi
- Bo tak
- Photographicznie
- Zołza z PeGeeRu
- Zwyczajne dni
- Zapiski Zgagi
- White Plate

Dlaczego?
Intrygują mnie, inspirują, interesują. Czasem skłaniają do refleksji, czasem do śmiechu, zawsze do myślenia.
Bo to blogi niezwykłe.

piątek, 20 sierpnia 2010

Ogórkowo i naleśnikowo...

Wczoraj zabrałam się za produkcję ogórków dla własnych potrzeb:) W końcu powinno się mieć w domu coś "na zagrychę", chyba, że się lubi pić na rosyjską modłę i po każdym kieliszku, w charakterze zakąski, wąchać skórkę od chleba;)
Z poniższych składników...
...z dodatkiem soli i wody stworzyłam słój ogórasów...
Dziś zawartość słoja wygląda tak:
Czyli na moje oko w weekend możemy je wykorzystać zgodnie z przeznaczeniem, wystarczy tylko uzupełnić barek;)

A dziś na obiad zrobiłam naleśniki, małż mnie zanudzał o coś na słodko, ignorując moje komentarze, że słodka to jestem ja i powinno mu to wystarczyć;)
Efekt końcowy moich wysiłków w dogodzeniu chłopskim zachciankom:
Miłego weekendu:***

I fotka z ostatniej chwili - właśnie dostałam przesyłkę-niespodziankę od rzaby:)
Asiu - bardzo Ci dziękuję:***

środa, 18 sierpnia 2010

Takie tam różne...

Nasza niedawna wyprawa do ogrodu zoologicznego zaowocowała kilkoma "zwierzęcymi" zakupami i rzeźbami:)
Takie pluszaki kupiliśmy córeczce naszej chrześniaczki:

A takie żyrafy stworzył mój M. - to początek zwierzęcej serii:)
Dziś na moim stole królują brokuły:) Zrobiłam je w dwóch wersjach - pierwsza to przepis ju, druga to moja wariacja na ten temat:)
Czyli:
1) ugotowane brokuły + ser feta + uprażony słonecznik + oliwa z oliwek z ząbkiem czosnku.
2) to samo, ale oliwę zastąpiłam sosem jogurtowo-czosnkowym.

I z rozpędu, bo zostało mi słonecznika, zrobiłam jeszcze fasolkę szparagową z czosnkową oliwą i tymże słonecznikiem:)

Na koniec najnowsze secondhandowe nabytki:
W poniedziałek pewnie znów coś tam kupię, bo dostałam 10% kupon rabatowy:)

Buziaki:****

niedziela, 15 sierpnia 2010

Sobotnie bańki;)

Na minioną sobotę mieliśmy wielkie, choć bliżej nie sprecyzowane plany - chcieliśmy pojechać "gdzieś", może do Krakowa, może do Wrocławia a może gdzieś nad wodę...
Ale kiedy rano zaskowyczał budzik, miałam w głowie tylko mściwe "budzikom śmierć", więc walnęłam wyjące ustrojstwo, przewróciłam się na drugi bok i ponownie zapadłam w czułe objęcia dwóch panów M. :)) Nie, kochane - to nie przyznanie się do wyuzdania i niepohamowania, mam na myśli Morfeusza i mojego Mieta;)
Kiedy w końcu wstaliśmy, wypiliśmy poranną kawę i zjedliśmy późne śniadanie, przypomniało mi się, że w niedzielę sklepowa Polska świętuje, więc grozi nam całkowite odcięcie od dóbr konsumpcyjnych niezbędnych do życia. A po zakupach okazało się, że jest wczesne popołudnie i jakiś dalszy wypad w Polskę mija się z celem.
Więc pojechaliśmy do
Sądząc po tasiemcowej kolejce do kasy na pomysł spędzenia soboty w Zoo wpadło pół Górnego Śląska:)
Z powodu upału wiele zwierząt pochowało się w swoich "pawilonach", hipcio nie chciał (wcale mu się nie dziwię) wystawić łba (ani inszej części cielska) z wody a lwica i nosorożec chcieli się bawić w "podrap mnie po brzuszku":) Chętnych nie było:)
Chorzowskie Zoo leży na rozległych terenach parku WPKiW, więc wracając zrobiliśmy sobie jeszcze spacer po parkowych alejkach połączony z konsumpcją kiełbasy z grilla i lodów oraz bańkową sesję zdjęciową:)
A dzisiejszy dzień spędziliśmy tak leniwie, jak tylko można - muszę się przyznać, że co prawda wypełzłam z łóżka, ale na wymianę nocnej koszulki na strój dzienny już mi nie starczyło chęci;)

piątek, 13 sierpnia 2010

Księżycowe ciasteczka miłości;)

"To, czy czarny kot sprowadza nieszczęście, zależy głównie od tego, czy jest się człowiekiem, czy myszą...", napisał kiedyś Janusz L. Wiśniewski, a ponieważ z całą pewnością nie jestem myszką (choć mojemu M. zdarza się w nieco intymnych sytuacjach tak mnie nazwać) ani przesądnym człowiekiem, muszę się z tymi słowami zgodzić. Kota (czarnego czy jakiejkolwiek inszej maści) powinny się bać tylko myszy;)
Całkiem sporo ludzi wierzy w przeróżne przesądy. Kiedyś szłam osiedlową uliczką i nagle poczułam szarpnięcie za rękę. Serce mi stanęło, a w zasadzie gwałtownie skoczyło gdzieś w okolice gardła, w głowie kołatała jedna myśl - napad! Już otwierałam paszczę, by wydać ryk odstraszający, gdy zobaczyłam, że za ramię przytrzymuje mnie drobna staruszeczka. Babcia pociągnęła mnie w dół i wyszeptała mi do ucha:
- Niech pani poczeka, aż on nas wyminie.
"On" to był młody facet, który zbliżał się do nas z tyłu. Wyprzedził nas, a wtedy staruszka wskazała czarnego kotka, który przymierzał się, by przejść przed nami chodnikiem. Ponieważ stałyśmy jak te słupy - jakoś głupio mi było wyrywać się z babcinych szponów (a chwyt miała wcale nie babciny), kot przeszedł dumnie tuż przed facetem.
- Teraz on będzie miał pecha, a nie pani - skomentowała starsza pani, skrzywiła się zgryźliwie i dumna ze swej babskiej solidarności poszła w swoją stronę. Mnie jeszcze na chwilę zatrzymał w miejscu z trudem tłumiony malutki atak histerycznego śmiechu.

Jak już wspomniałam, nie jestem przesądna, a zwrot "piątek trzynastego" (to dziś) kojarzy mi się jedynie ze starym horrorem, który zawsze bardziej mnie śmieszył, niż przerażał:)
Co innego "wiara" w czarownice i czary:) Tę traktuję z przymrużeniem oka, a czasem nawet uciekam się do "czarodziejskich" sztuczek:)
Jakich?
Hmmm, takich, jak wiele z nas - czasem zakładam "wyszczuplające" majtasy, by mój sflaczały brzuch czarował płaskością, czasem wysokie obcasy, by w "czarodziejski" sposób wysmuklić nogi, usta smaruję "cudownym" błyszczykiem, by wyglądały na ponętnie wilgotne:)
I zamierzam kiedyś upiec czarodziejskie ciastka miłości, według przepisu wróżki Eleonory, zaczerpniętego z książki Ewy Siarkiewicz "Kuźnia na rozdrożu" ( nawiasem mówiąc to całkiem fajne babskie czytadło).
Przepis na ciastka jest bardzo stary i znany w kręgach czarownic;)
1,5 szkl. mąki
0,5 szkl. cukru
1 szkl. dokładnie zmielonych migdałów
2 krople olejku migdałowego
0,5 szkl. miękkiego masła
1 żółtko
Wymieszaj mąkę, cukier, migdały i olejek. Żółtko utrzyj z masłem na gładko. Z suchych składników zarób nim ciasto. Schłódź w lodówce. Rozgrzej piekarnik do 165 stopni. Ciasto podziel na kawałki wielkości orzecha włoskiego i uformuj je w półksiężyce.. Poukładaj ciastka na wysmarowanej tłuszczem blaszce. Piecz 20 minut.
Co prawda kocham i jestem kochana, ale i w tym temacie odrobina "czarów" nie zaszkodzi;)
Zaszkodzić mogą dopiero kalorie, jakie pewnie w potwornych ilościach wchłonę wraz z tymi wypiekami, ale to już zupełnie inna bajka:)
Miłego weekendu:*