sobota, 27 lutego 2010

Rozpieszczanie:)

Przy filiżance kawy zaplanowałam sobie dziś Dzień Totalnego Rozpieszczania. Się.
M. dziś sam się eksmitował i wybył do kolegi, dzięki czemu uchronił sam siebie od przerażającego widoku własnej kobiety z zielonym maziajem na twarzy. Mimo wielu lat razem wolę mu oszczędzić takiego widoku. niech se tam chłop żyje w błogiej nieświadomości i wierzy, żem piękna tak sama z siebie:)
Najpierw wspomniana maseczka z zielonej glinki na oblicze dość już sfatygowane, depilacja, regulacja i na koniec może zmiana koloru na pazurkach.
A potem wróci małż i być może Dzień Rozpieszczania Się zostanie przedłużony o Noc Rozpieszczania Wzajemnego:)))

Miłego weekendu:)

piątek, 26 lutego 2010

Wieczór z Viggo :)

Zastanawiałam się, dlaczego w spisie rzeczy mnie uszczęśliwiających nie wspomniałam o jedzeniu? Przecież kocham jeść, a gdy robiłam tamten spis, jakoś w ogóle o tym nie pomyślałam.

Wydawało mi się, że jedzenie (w porywach wręcz pożeranie) także mnie uszczęśliwia, ale skoro go nie wymieniłam, to może wcale tak nie jest?
Może podświadomość, powstrzymując mnie przed umieszczeniem jedzenia na liście uszczęśliwiaczy, chciała mi dać do zrozumienia, że mam skończyć z obżarstwem, bo tyję w oczach i wcale od tego nie będę szczęśliwsza?
W tym momencie doszłam jednak do wniosku, że coś za bardzo kombinuję (podświadomie lub nie). Bo może i jedzenie mnie nie uszczęśliwia, ale jeść lubię.
Na słodko, na ostro, desery i zupy, warzywa i owoce, smażone, gotowane, grillowane i we wszelkich innych kombinacjach:)
Oczywiście - nie wszystko:) Jest kilka rzeczy, których nie zjem nawet pod groźbą tortur. Np. lukrecja i brukselka. I flaczki. I pomarańczowy dżem.

A dziś wieczorem małż znowu zostanie eksmitowany bez możliwości odwołania, bo ja się będę oddawać rozkoszom swym i uszczęśliwiać się będę i życzę sobie robić to w samotności:) No, może nie do końca - zaproszę lampkę martini (albo i ze dwie), ubiorę się w kilka kropel Madness, a pod ręką będę trzymać...coś słodkiego. Czyli mówiąc krótko - zaśliniać się będę  nad Viggo Mortensenem:) Ach, król powrócił;)

wtorek, 23 lutego 2010

Moje szczęście...

Co mnie uszczęśliwia...

Czy fakt, że zostałam nominowana podwójnie oznacza, że mogę się rozzuchwalić i rozpisać w 20 punktach? Nie, żartowałam, przecież byście tego nie przeczytały:)))

Co sprawia, że jestem szczęśliwa...

1. Mój mąż. Mój mężczyzna, przyjaciel, kochanek, moja bratnia dusza, druga połówka jabłka.
Jego miłość, jego przyjaźń, wsparcie, obecność, dotyk. Jego słowa i jego milczenie.
Jestem szczęśliwa, mogąc zasypiać i budzić się przy jego boku. Jestem szczęśliwa, bo jest.

2. Seks. Porywająco dobry, czasem szalony a czasem leniwy. Od lat znany, a jednak wciąż zaskakujący.

3. Książki. Niezmiennie, od wielu lat, od momentu, gdy nauczyłam się czytać, gdy zrozumiałam, że kółeczko to "o", a laseczka to "l".
Wszystkie. Przeczytane, te które dopiero przeczytam, a nawet te, których jeszcze nie napisano.
Uszczęśliwia mnie ich czytanie, to, że wczuwając się w losy bohaterów, zapominam o wszystkim wokół; że potrafię zarwać noc, żeby się dowiedzieć, jak się skończą, że do ulubionych wracam wiele razy.
Uszczęśliwia mnie widok książek na moich półkach
i każda wizyta w bibliotece.

4.Moja pisanina. Tysiące notatek, zapisanych myśli, pomysłów, cytatów, przepisów i fragmentów książek,zapisanych w niezliczonej ilości notatników,notesów, zeszytów. Na karteczkach i karteluszkach.

5. Przyjaźń. Przyjaciółka, która wie o mnie rzeczy, jakich nie wie nikt, poza nią. Przyjaciółka, która wie, że zawsze może na mnie liczyć. Z nią śmieję się i płaczę. Z nią dzielę swoje radości i smutki. Znam ją od lat, a jednak wciąż potrafi mnie zaskoczyć. I piecze przepyszne ciasta, które także mnie uszczęśliwiają:)

6. Podróże. I wcale niekoniecznie te dalekie. Odkrywanie pięknych, magicznych miejsc, bez przewodnika, na nosa. Włóczęgi po górach. Zwiedzanie zamków. Muzea, skanseny. Weekendowe wypady w Beskidy. Sobota w Krakowie, wciąż od nowa zaskakującym. Tydzień nad morzem. Godzina za miastem.
7. Zdjęcia, czy może raczej wspomnienia pięknych chwil, które dzięki nim zostały uchwycone na zawsze.
W dobie cyfrówek stanowczo wolę zdjęcia "papierowe". Godzinami mogę przeglądać swoje albumy, do których oprócz zdjęć wkładam przeróżne drobiazgi - kawiarnianą serwetkę, zasuszony kwiatek, bilet wstępu...Przeglądam i wspominam...Zatapiam się...Znikam...

8.Prezenty. Te otrzymywane i te, które sama ofiarowuję. A raczej radość z ich dawania i otrzymywania. To przeczucie pięknej niespodzianki, gdy otwieram pudełko. To uczucie, że drobiazg, podarowany przeze mnie, sprawi komuś radość.

9. Marzenia. Dzięki nim, nawet tym najbardziej zwyczajnym, życie jest takie kolorowe:) I nigdy nie wiesz, czy za chwilę jedno z nich się nie spełni...

10. Tysiące drobiazgów i drobiażdżków, takich maleńkich szczęść.
Poranna kawa. I każda następna kawa. Telefon od przyjaciółki. Rozwiązana krzyżówka. Pierwsze wiosenne listki. Biedronka na dłoni. Uśmiech nieznajomego na ulicy. Ciepły letni wieczór. Nowa książka, jeszcze pachnąca drukarnią. Znaleziony w lesie grzyb (dobrze, gdy jadalny). Spotkanie po latach. Mokra od deszczu gałązka bzu. Lampka wina i kolacja przy świecach. Śmieszny dowcip. Viggo Mortensen. Moje notatniki. Muszle, znalezione nad morzem. Zimne piwo po upalnym dniu. Sercowa puszka. Wiatr we włosach. Nowy pierścionek. Spacer po parku. Znaleziona w skrzynce widokówka. Ludzik z kasztanów. Kolczyki po babci. Miłe słowo. Śniadanie w łóżku. Krople ciepłego letniego deszczu na skórze. Spadająca gwiazda. Jego zapach...



I całe mnóstwo innych spraw, ludzi, rzeczy, zdarzeń...



Do dalszej zabawy zapraszam:
Martynę, Roksanę i rzabę:)

poniedziałek, 22 lutego 2010

Poniedziałek...bleee

Jestem skrajnie niewyspana. A ponieważ niewyspane są też moje szare komórki, więc dziś wpis mało autorski, bo mam wrażenie, że sama z siebie nie sklecę sensownego zdania:)

Fragment wywiadu z Magdaleną Cielecką:
...Planuję szanować siebie, żyć w przekonaniu, że jestem najważniejsza. To bardzo ryzykowne stwierdzenie, zwłaszcza w naszej kulturze - być ważnym dla siebie to grzech. A dla mnie to piękna afirmacja... Być w harmonii i zgodzie ze sobą, jak z kimś najważniejszym w naszym życiu. Tylko kochając i rozumiejąc siebie, możemy kochać i być dla innych...

I jak myślicie, ma rację pani Magda? Ostatnie zdanie bardzo do mnie przemawia.

sobota, 20 lutego 2010

Wydaję "znaleźne" :)

Stwierdziłam, że pora wydać te znalezione 25 złotych na jakieś drobne przyjemności własne, zanim przyjdzie mi do głowy jakaś goopia goopota i wydam je na jedzenie:)
6 zł zainwestowałam w Totalizator Sportowy, czyli Lotto. Jeśli to trafiona inwestycja, to jeszcze dziś wieczorem stanę się kobietą bogatą:) W tym miejscu uprzejmie proszę o Wasze kciuki i pozytywne myśli, itp., itd. Z góry dziękuję i żelkami częstuję:)
 
Pozostałe 19 zł zamierzałam wydać na podpatrzony u gagi pierścień, do którego zresztą już kilka razy robiłam wcześniej podchody. Po zastosowaniu kilku, z całej szerokiej gamy sztuczek, jakie stosuję wobec małża, by uzyskać korzyść ( w tym wypadku usługę - potrzebowałam kierowcy) udałam się do haemu, by nabyć rzeczony pierścień. I oczywiście okazało się, że mój Tata ma rację, kiedy twierdzi, że nie wykorzystane okazje się mszczą, bo oczywiście nie było już mojego rozmiaru:/
Wracając z Katowic wstąpiliśmy jeszcze do Oszołoma, celem nabycia niezbędnych do życia produktów (kawa, woda, srajtaśma). I bardzo dobrze zrobiliśmy, bo tu wydałam swoje 19 zł i dodatkową małżeńską złotówkę na 3 książki: Jossie Lloyd, Emlyn Rees "Jesteśmy rodziną" (8zł), Tanya Maria Barrientos "Rodzinne podobieństwo" (6zł) i Kate O'Riordan "Kamyki pamięci" (6zł).

 
Myślę, że całkiem nieźle spożytkowałam znalezione 25 zł:)
Miłego weekendu:)

piątek, 19 lutego 2010

Jakby cieplej jest:)

Cieplej się zrobiło jakby. Po raz pierwszy od dawna wyszłam dziś z domu bez czapki, które to nakrycie głowy ma tę właściwość, że deformuje mi cudny włosowy look, powoduje dziką chęć nieustannego drapania się po czaszce a na dodatek na mym łysym czole zostawia odcisk wełnianego splotu, taki swoisty kod kreskowy:)
Wędrowałam więc sobie przez osiedle, czujnie wpatrując się pod nogi. I raczej nie w nadziei, że znów, jak wczoraj, znajdę jakieś pieniądze. Dziś to tak bardziej z ostrożności. Topniejący śnieg bowiem ukazał swoje, skrywane dotąd pod białą kołderką, wstydliwe tajemnice, czyli psie kupki w ilościach, rzekłabym, hurtowych.
Lazłam więc slalomem po osiedlowych uliczkach, robiąc wdzięczne zwody i uniki. Co prawda podobno wdepnąć w taką kupę to szczęście, ale moim zdaniem ten, co wymyślił to głupie powiedzonko, nigdy nie musiał butów z gówna czyścić. Ja tam serdecznie za to wątpliwe szczęście dziękuję, starczy mi, że codziennie czyszczę buty z piasku i soli.
Taką dłubaniną w korze zajmuje się ostatnio mój małż:)

środa, 17 lutego 2010

Śpiewam...czyli wyję:)

...małe tęsknoty, ciche marzenia...
zwiewne jak obłok, kruche jak dym...
nieodgadnione duszy westchnienia,
kto by nie znał ich...

Łazi dziś za mną ta piosenka, czepia się, więc jej ulegam i podśpiewuję od rana,
Bliższe prawdy byłoby określenie wyję szpetnie fałszując, bo głosu to mi matka natura poskąpiła.
I jakby na przekór skąpstwu temu podśpiewywać to ja lubię. Wyć znaczy.
Zwłaszcza, gdy gotuję lub zmywam. Kuchnia jest moją estradą:)
 
Ale tak w sumie to cieszę się, że nie możecie mnie posłuchać na żywo:)
Jak wymyślą program "Nie mam talentu", zgłoszę się i wygram:)

poniedziałek, 15 lutego 2010

Jestem stara...

Od dawna wiem, że dla mnie poniedziałek jest dniem be i nic dobrego w taki poniedziałek spotkać mnie nie może. Pomijam milczeniem bezsprzeczny fakt, żem się w poniedziałek była narodziła:)
Dziś (wiadomo - poniedziałek) spotkała mnie straszna zniewaga, potwarz i obraza majestatu mego.
Co prawda uczyniona w dobrej (chyba) wierze, ale jednak.
Czynu tego niegodnego dopuściła się wobec mnie urocza, na oko 13-14 letnia blondyneczka. Otóż dziewczę owe zaproponowało, że...ustąpi mi miejsca w autobusie:/
Serce mi zamarło, dusza we mnie jęknęła boleściwie - jestem stara:/
Myślałam, że coś takiego spotka mnie za jakieś 20 lat, a nie teraz, już, kiedy akurat uwierzyłam, że życie zaczyna się po czterdziestce...
 Tak wyglądałam dwa lata temu -
ja to ta pani w zieleniach i brązach:)
Dziś widocznie bliżej mi do babuleńki w niebieskiej sukience;)

niedziela, 14 lutego 2010

Puszkowo, oczywiście:)

 

Bądź przy mnie

bądź przy mnie blisko
bo tylko wtedy
nie jest mi zimno
chłód wieje z przestrzeni
kiedy myślę
jaka ona duża
i jaka ja
to mi trzeba
twoich dwóch ramion
zamkniętych
dwóch promieni
wszechświata
 Oczywiście, że nic innego nie robię od samego rana, tylko zażeram się zawartością puszek mych sercowych:)
Znaczy konkretnie tej z górnej fotki, bo to drugie, podwójne serce, zawiera rzecz raczej mało zjadliwą - cienie do powiek:) Chociaż, jakby się ktoś bardzo uparł, to może by i spróbował je zjeść?

Zawartość tej puszki też raczej niejadalna - grzejące serduszka posłużą nam do czegoś zupełnie innego:)
Miłej niedzieli:******

sobota, 13 lutego 2010

Czy ta zima się kiedyś skończy???

Polsatowski pan pogodynek (z powodu pogłębiającej się sklerozy zapomniałam, jak mu tam na nazwisko jest) "uszczęśliwił" mnie ostatnio jedną ze swych rozlicznie cytowanych ludowych mądrości - w lutym śniegu po kolana, wczesna wiosna odwołana.
Lepiej by zrobił, gdyby się był zamknął. Paszczę zamknął znaczy.Skąd on bierze te teksty?
I dlaczego mnie nimi dołuje?
Patrzę przez okno i to, co widzę sprawia, że niechętnie (bardzo, bardzo niechętnie) muszę przyznać, że i tym razem facet chyba ma rację:/
Nie cierpię chłopu racji przyznawać, niezależnie od tego, czy to chłop mój, czy jakowyś całkiem mi obojętny;)

A teraz spróbuję wstawić tu fotkę:) Nie piszę, co na niej będzie, bo nie wiem, czy mi się uda:)
Trzymajcie kciuki za internetowego półanalfabetę:)
 
 Chyba się udało, nie? 

piątek, 12 lutego 2010

Dieta popączkowa :)

Będzie to humor nie najwyższych lotów, ale wciąż czuję się przejedzona po wczorajszych tłustoczwartkowych szaleństwach, więc i mózg, otumaniony nadmiarem cukru, gorzej funkcjonuje:)

Cudowna francuska dieta,
dla tych, którzy wczoraj zjedli zbyt dużo pączków, faworków i inszych tłustości czwartkowych
(czyli także dla mnie):
Śniadanie - seks i keks.
Obiad - keks i seks.
Kolacja - tylko seks.
Jeśli po tygodniu waga nie spadnie, odstawić keks.


To pierwsza dieta, której wszystkie (aż dwa) składniki bardzo mi odpowiadają:)

czwartek, 11 lutego 2010

Nowy początek. Nowy blog. Stara ja.
Mam nadzieję, że tu już w końcu zakotwiczę na dobre,
bo zaczynam rozsiewać te swoje nowe blogi po całym necie,
niedługo gdzie nie klikniecie, tam Wam wyskoczy Beti,
jako ten diabeł z pudełka:) I na sam widok nicka mego
dostaniecie odruchu wymiotnego, czego Wam nie życzę,
bom baba życzliwa. Na ogół. Bo i złośliwa bywam też.
Oraz jadowita, choć raczej nie śmiertelnie.
Jako ciemniak internetowy na pewno coś tu pochrzaniłam,
coś źle zrobiłam a już z całą pewnością nie tak, jakbym chciała,
bo te jakieś tam kody, etykiety i insze cuda do mnie nie docierają.
Ale może kiedyś dotrą i blog ten będzie wyglądał, jak blog,
a nie jak nie wiadomo co:)
Początek zrobiony, pączek zjedzony, dzień zaliczony:)