Postanowiłam podzielić się z Wami szczegółami mojej, jakże błyskotliwej choć krótkotrwałej, kariery scenicznej.
Rzecz cała działa się, jak to w bajkach bywa, dawno, dawno temu, w ubiegłym stuleciu, kiedy nikomu się jeszcze nie śniły żadne szoły typu "Mam talent" itepe. Geniusz sceniczny ujawniał się (albo i nie - to drugie częściej) w czasie przedstawień przedszkolnych, nie przed kamerami czy tam obliczem pana Wojewódzkiego.
Z jakiejś tam okazji moje przedszkole "wystawiało" Czerwonego Kapturka. Szczerze mówiąc, cały ten szum wokół wybierania obsady i w ogóle cały ten cyrk, tfu, teatrzyk znaczy, niewiele mnie obchodził, jakoś nigdy nie miałam zadatków na gwiazdę sceny, estrady czy jakąkolwiek inną. Ja nie, ale moja mama - o, to już zupełnie inna bajka. Głęboko urażona faktem, że nie dostałam roli tytułowej (ba, nie zostałam nawet babcią, wilkiem ani panem leśniczym - co mnie kompletnie nie obeszło) postanowiła, że mimo tego krzywdzącego castingu zabłysnę na scenie. Panie przedszkolanki chciały, by w teatrzyku choć przez chwilkę zagrało każde dziecko, dostaliśmy więc role drzew, krzaczków, kwiatków, zajączków, ptaszków i inszego leśnego tałatajstwa. Ja miałam "zagrać" muchomora.
Mama postanowiła, że swym występem przyćmię samego Kapturka. I udało się:) Nie tyle nawet przyćmiłam biedną Basię, ale wręcz ją (i całą resztę obsady) przesłoniłam. W charakterze kostiumu bowiem miałam na głowie tak ogromny kapelusz, że zasłaniałam nim niemal całą scenę. Olbrzymie nakrycie głowy było też tak oczojebnie czerwone, że widzowie po prostu automatycznie skupiali na nim wzrok, ignorując Kapturka (znacznie mniej czerwonego), który bezskutecznie usiłował zza mnie wychynąć i zaistnieć na scenie.
Całe szczęście, że nie brałam udziału w scenie w domku babci, Basia-Kapturek mogła się więc pochwalić swoim talentem, a mama Basi mogła odetchnąć i odstąpić od zamiaru zlinczowania mojej (na co na pewno miała ochotę).
Cały ten zgiełk na mnie nie zrobił żadnego wrażenia, nie poczułam scenicznego zewu, ucieszyłam się, kiedy cała ta aktorska heca się skończyła, a ja wreszcie zdarłam z głowy to czerwone pudło i spokojnie wróciłam do zabawy klockami z Krzysiem, który wtedy był dla mnie największą przedszkolną atrakcją:)
Jako dziecko nigdy nie chciałam być aktorką, piosenkarką czy królewną. Chciałam być cyganką, weterynarzem, narzeczoną Krzysia albo sekretarką. Nie udało mi się spełnić w życiu tych marzeń, ale muchomory, w sensie wizualnym, lubię do dziś:) I została mi skłonność do zielonookich blondynów, podobnych do Krzysia;)
Co zrobić, by sobie uatrakcyjnić tę zimną, deszczową niedzielę (u mnie 11 stopni i bezustannie leje)?
Można sobie pogmerać, jak przekonuje pan Halama - gmeranko podstawa;) I niekoniecznie mam na myśli mieszanie płatków z jogurtem;)