środa, 27 kwietnia 2011

Po...wszystkim...

Chciałam Wam podziękować za życzenia i kartki świąteczne.
Aniu - dziękuję za troskę:*
Aguś - dla Ciebie specjalne podziękowania:* I przeprosiny za to, że obarczyłam Cię na święta swoimi smutkami:***

Mam nadzieje, że świąteczny czas minął Wam spokojnie, beztrosko, słonecznie; że znalazłyście czas na odpoczynek, na spotkania z bliskimi, na uśmiech; że robiłyście to, co robić chciałyście.
Mam nadzieję, że był to dla Was dobry czas...dla mnie niestety to były najgorsze święta w życiu...

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

"Łzy przynoszą ulgę.
Łzy dezynfekują duszę.
Łaską jest wielka cisza po łzach. Zmęczenie.
Nosimy je w sobie. Wodę, krople, łzy. Rozsiane jak deszcz, owocują. Użyźniają nasz los.
Łzy są nazywane mową serca lub duszy. Owidiusz pisze, że są równie znaczące jak słowa. Wolter nazywa je milczącym językiem smutku.
Język łez jest uniwersalny...
Żałoba. Smutek. Żal. Kiedy przychodzą, nie potrafimy wyobrazić sobie ich mocy. Obezwładniają..."
   fragmenty książki Agaty Tuszyńskiej "Ćwiczenia z utraty".

niedziela, 17 kwietnia 2011

Wiosna w parku...

Połaziłam, odpoczęłam, naładowałam akumulatory na następny tydzień...
Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie dodała akcentu jadalnego;)
Czyli sezon grillowy oficjalnie rozpoczęty;)
Ale żeby nie było - nie samą kiełbasą żyje Beti - wracając wstąpiłam do Carrefoura i nabyłam dwie książki w promocyjnej cenie 4.99:)

środa, 13 kwietnia 2011

Jak dziecko;)

Bardzo łatwo ulegam pokusom, wszelkim.
Gdybym była biblijną Ewą, wąż-kusiciel by się przy mnie nie napracował, jeszcze nie zdążyłby otworzyć paszczy, a ja już wyrzucałabym ogryzek po jabłku i wołała o jeszcze. Co ja poradzę - zachciewna jestem;)
Tym razem uległam (nie, żebym się bardzo przed tą pokusą broniła), skuszona przez Atrevete:
 Uległam też, skuszona wizją lotu (a może raczej pragnieniem ucieczki, choć na chwilę) w nieznane:
 Taaaa, a potem wielkie zdziwienie, że w ulubione dżinsy muszę się wbijać metodą filmową, na leżąco;)
Ale, żeby nie było, że ulegam jedynie pokusom spożywczym, że tylko słodkie żarcie mi w głowie, uległam też i kupiłam Naj Magazyn, skuszona dodatkiem książkowym:


Teraz szukam jakiejś promocji, gdzie do wygrania byłby święty spokój i dużo czasu, by te wszystkie książki przeczytać;)

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Nie dla wrażliwych, czyli wątpliwe atrakcje minionego weekendu.

Był piękny, ciepły, słoneczny, prawdziwie wiosenny. Był. Podobno. Ale o tym dowiedziałam się z tv. Bo większą część tego weekendu - od sobotniego wieczora do niedzielnej nocy - spędziłam, tuląc do siebie z niechętną czułością muszlę klozetową. Szczerze mówiąc, weszłam z nią w bardzo bliską, niemal koleżeńską relację;)
Grypa żołądkowa, zatrucie, nie wiem - cokolwiek to było, wyjęło mi z życiorysu ten weekend i nieźle mnie sponiewierało. W charakterze atrakcji towarzyszących wystąpił siniak na kolanie (za którymś razem z hukiem i impetem walnęłam na kolana przed muszlą) i guz na czole (efekt zbyt gwałtownego pokłonu nad wyżej wzmiankowanym sanitariatem). W nielicznych znanych mi scenach filmowych i książkowych podczas takich akcji główny bohater proponuje głównej, zmaltretowanej bohaterce, że jej przytrzyma głowę. Zawsze wydawało mi się to jakimś idiotyzmem. No bo po cholerę? Żeby dobrze wycelowała? Żeby sobie nie zapaskudziła włosów? Teraz już wiem - żeby (jak ja, nieszczęsna ofiara pokłonu muszlowego) się nie walnęła czołem w porcelanę.
Mój M. na to nie wpadł. Plątał się tylko gdzieś w tle (choć osobiście wolałabym, by mnie nie oglądał w takim żałosnym stanie), proponując mokry ręcznik i gorzką herbatę. A powinien, skoro już był świadkiem mych mąk, trzymać za głowę i podkładać poduszkę pod kolana; uniknęłabym przynajmniej obrażeń zewnętrznych.
Jedyny plus tej niemiłej gastrycznej przygody jest taki, że na samą myśl o jedzeniu robi mi się niedobrze, istnieje więc szansa, że przy okazji schudnę nieco. Szansa dość nikła, bo znając swój niepohamowany apetyt i ogólne uwielbienie dla jadła wszelkiego - taki stan niechęci długo nie potrwa.
Miłego tygodnia:*