środa, 1 kwietnia 2015

Przedświątecznie w kuchni:)

Nigdy nie miałam nabożeństwa do wszelkiego rodzaju imprez pod tytułem: świąteczne porządki. Porządki wszelkie robię wtedy, gdy...jest nieporządek ( czytaj bajzel, w porywach wręcz burdel) stopnia 5-go, mam czas, mam ochotę, mam wolną chatę, potykam się więcej niż 8 razy dziennie o rozmaite klamoty, rozsiane malowniczo po całej powierzchni użytkowej mieszkania i gdy osiadły wszędzie kurz nie daje się zdmuchnąć.
Oczywistym jest więc, że nie miałam w planach żadnych działań, które można by podciągnąć pod miano przedwielkanocnych porządków. Ale, jak to często bywa, plany swoje a życie swoje. Ślubny mój postanowił zrobić mi dobrze w kuchni ( i niestety nie mam na myśli dzikiego, spontanicznego seksu na kuchennym blacie) i w łaskawości swej udoskonalić wszystkie kuchenne szuflady i szafki. Kupił w ilościach hurtowych jakieś ustrojstwa, które mają sprawić, że w/w będą się zamykać lekko i "bezgłośnie". I oczywiście, żeby zamontować te dinksy, trzeba było wywalić całą zawartość szuflad i szafek.
Nooo jasne, przecież o niczym innym nie marzyłam ;p
Posłuszna mądrości ludowej, prawiącej, iż polskie gospodynie siłę widzą w winie, zaopatrzyłam się w stosowny wspomagacz i przystąpiłam do dzieła.
Już po chwili poczułam się jak odkrywca nieznanych lądów, w czeluściach szafek odkrywając zapomniane "skarby". Okazało się, że mam sprzęty, o których posiadanie się nie podejrzewałam, a co do dwóch - nie wiem nawet, do czego służą ;)
Oto lista kilku ciekawych "wykopalisk":
- 74 patyczki po lodach
- stwardniałe na kamień opakowanie słodkiej papryki z datą ważności, do której się publicznie nie przyznam
- nieotwarte opakowanie prezerwatyw, sztuk jeden, również z datą mocno problematyczną
- 14 plastikowych widelców
- dwudziestopięcioletnia, nigdy nieużywana  maszynka do krojenia
- 1 zielony kamień wielkości jajka
- 4 spinki do włosów
- 7 różnych kluczy nieznanego pochodzenia i przeznaczenia
- instrukcja obsługi miksera, który jakieś 10 lat temu dokonał żywota i wylądował na śmietniku, plus milion pięćset części do niego
itp., itd., czyli szmelc, mydło i powidło.
Po wielogodzinnej udręce, osuszeniu butelki wina i 3 utarczkach słownych kuchnia została odgruzowana a do niczego mi niepotrzebne dinksy zamontowane.
Na moje oko, ucho i resztę organów szafki i szuflady zamykają się dokładnie tak samo szybko i głośno, jak przedtem. Za to otwiera się je trudniej, do czego się za cholerę nie przyznam - instalacji kolejnych "ulepszeń" ktoś w naszym domu mógłby nie przeżyć ( zwłaszcza, że odnalazłam też nóż rzeźnicki potwornych rozmiarów).

Miłych przygotowań do świąt:)


poniedziałek, 16 marca 2015

Wycinam jaja ja ;)

Serio, bez jaj, wycinam jaja:) Nie w sensie, że kastruję ( choć pewnie znalazłoby się kilku osobników, którym mogłabym to zrobić, niektórym nawet bez znieczulenia, tępym, zardzewiałym nożem) i nie w znaczeniu, że dowcipy robię. Dosłownie wycinam jaja. Nożyczkami. Z papieru. Kartki świąteczne tworzę znaczy. A w każdym razie próbuję, usiłuję, przymierzam się i zamierzam. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Pewnie jaja. Jak berety:)
Włosy zapuszczam dalej.
Po fazie przerośniętej Angeli Merkel weszłam w etap wczesnego Niemena. Fryzurę niemenopodobną uzyskałam, pitoląc sobie własnoręcznie grzywkę ( wpadłam w ciąg szeroko rozumianego rękodzieła, jak widać)  nożyczkami nieprzeznaczonymi do celów fryzjerskich ( czytaj: biurowymi).
Brawo ja:)

wtorek, 5 sierpnia 2014

Cieszę się życiem:)

Jak cieszyć się życiem?
Na miliony sposobów:)
Na przykład za pomocą kawałka styropianu i zdolnych rąk małża;)
Oczywiście dłonie zdolnego małża ( czy jak kto woli zdolne dłonie małża ) sprawiają mi też życiową radość na inne sposoby, ale nie o tym jest przecież ten krótki wpis;)
Wciąż nie jestem do końca przekonana w sprawie powrotu do regularnego blogowania, ale może będę się tu pojawiać od czasu do czasu.
Miłego wieczoru:*

poniedziałek, 11 listopada 2013

Szydełkowanie jest proste:)

Od jakiegoś czasu zastanawiałam się nad powrotem do szydełkowania, które "'uprawiałam"' wieki temu. Kiedy więc w czwartek pojawiło się czasopismo "Szydełkowanie jest proste", z szydełkiem i dwoma motkami wełny, pomyślałam -- lepszego momentu nie będzie. Tradycyjną drogą kupna nabyłam dwa egzemplarze i ... przepadłam. Wciągnęło mnie na maksa, świat prawie przestał istnieć; przyłapałam się na tym, że omal nie poszłam z szydełkiem do wc i prawie pomieszałam nim kawę;)
W piątek zużyłam wełnę z czasopism i zabrałam się za jakieś walające się po chałupie ( w różnych przedziwnych miejscach) resztki wełny.
W niedzielny wieczór wykończyłam co miałam i poczułam się jak ćpun na głodzie, jak alkoholik siłą oderwany od butelki. 
Wełnaaaaa! Chcę wełny! Już, teraz, zaraz, natentychmiast!
W dzikiej desperacji rzuciłam się przekopywać szafę, szafki i szuflady w poszukiwaniu ciuchów, które mogłabym spruć. Mieszkanie zaczęło wyglądać jak po bardzo pośpiesznie i z wielką determinacją przeprowadzonej rewizji ( przy okazji znowu zgromadziłam sporą torbę ubrań, które oddam we wtorek na kolejną zbiórkę Górnośląskiego Towarzystwa Charytatywnego).
I wreszcie - cud - z czeluści szafy wykopałam kilka czapek i szalików, w których już nie chodzę.
Posadziłam małża do prucia (przekupując go obietnicą deseru i inszych rozrywek) a sama stanęłam nad nim niczym diabeł nad duszą, w dłoni zamiast wideł dzierżąc szydełko, z szatańskim błyskiem w oku.
W końcu głód  wełny ( Jezusie, zabrzmiało jakbym była jakimś gigantycznym wygłodniałym molem) został na jakiś czas zaspokojony, mogę spokojnie produkować kwadraty, z których powstanie patchworkowa narzuta.
Miłego tygodnia:)