czwartek, 20 czerwca 2013

Asertywność potrzebna od zaraz;)

Jak w tytule...Jakieś kursy/warsztaty/korepetycje, cokolwiek. Niech mnie ktoś w końcu nauczy, jak mówić "nie", bo już totalnie dam sobie wejść na głowę i przygnieciona - zniknę;)
Tym razem dałam się wrobić w pomoc pannie młodej (siostrzenicy M.) w ubieraniu się do ślubu. Samo w sobie nic złego, ale na tydzień przed ślubem dowiedziałam się, że cała garderobiana akcja ma być filmowana, a to już niezupełnie moja bajka.

Mam nadzieję, że zostanie pod ten filmik podłożona jakaś głośna muza, bo w pewnym momencie uświadomiłam sobie, że panienkami lekkiego prowadzenia się (czyli kur**mi oczywiście) nie rzucam wcale w myślach, lecz na głos. No nie nadaję się na ślubną filmowaną garderobianą, przykro mi.
Przy okazji kręcenia usiłowałam ubić własny interes i namówić kamerzystę, by mi "sfotoszopował" worki podoczne, ale pan filmowiec nie wykazał woli współpracy w tym temacie;)
Gwoździem programu była scenka, w której panna młoda przytulała się czule do poduszki ze zdjęciem przyszłego męża, robiąc przy tym tęskną minę zranionej sarenki.
I wtedy pomyślałam:
1. ...i co ja robię tu, co ja tutaj robię...
2. zamiast pchać na siłę do mikrej kopertówki błyszczyk, tusz i chusteczkę, trzeba tam było wcisnąć piersiówkę z przyjemnie otumaniającą i zobojętniającą substancją;)

Ten drugi błąd nadrobiłam już na weselnym przyjęciu (które, wbrew moim obawom, okazało się całkiem udane). Po pierwszym drinku opuściło mnie zdenerwowanie, po drugim mogłam się już sama śmiać ze swojego udziału w wiadomym filmiku (pomogła świadomość, że choć "grałam" beznadziejnie i nie trzymałam się ani tekstu ani scenariusza, nikt mi za tę "rolę" nie wlepi Złotej (ani żadnej innej) Maliny, po trzecim drinku zaczęłam się dobrze bawić:)

Teraz delektuję się truskawkowym koktajlem, wzmocnionym nieco kropelką (umownie;p) malibu i otoczona wentylatorami próbuję przetrwać ten piekielny upał:)