niedziela, 29 maja 2011

Jeden wielki +, czyli bo...bo...bo...

Spotkania klubowe, jak chyba żadne inne, są dla mnie czymś wyjątkowym.
Dlaczego?
Bo spotykam tam osoby wyjątkowe:)
Bo atmosfera tych spotkań jest wyjątkowa. Bo zawsze na koniec mam wrażenie, że było za mało, za krótko. Bo zawsze czekam niecierpliwie na kolejne. Bo są to spotkania, na których baba 40+ świetnie się czuje i dobrze się bawi w towarzystwie kobiet 20+ (i mam nadzieję, że to działa też w drugą stronę).
Jak zwykle było dużo śmiechu (a nawet rżenia, w tym "mechanicznego").
Były rozważania na przeróżne tematy - czy kurczaki (składnik naleśników przez nas zamówionych) są hodowane metodą ekologiczną czy też klatkową w tajemniczym Piekle (czyli na niższym poziomie pubu); czy śląscy faceci (wg Marty kurduple) nadrabiają swoją karłowatość czymś innym (a jeśli tak, to czym, a raczej - gdzie); co trzeba zrobić, żeby do drinka dostać mieszadełko, kim jest tajemniczy p.Ostrowski i dlaczego, do cholery, zabrakło mięty i soku z limonki:).
Piłyśmy różne drinki (królowała Pink Pussy i Banana Sunrise) i w sumie dobrze, że były dość słabe (choć pyszne), inaczej urżnęłybyśmy się w czarnoziem, zanim w końcu przyniesiono nam jedzenie;) 
Były konkursy z nagrodami (jak zwykle boskie wypieki Ani) oraz rozważania na temat, co w sobie kryje drink pod nazwą (o ile czegoś nie pochrzaniłam) Niebieskie Jaja Bizona:) Po namyśle doszłyśmy do wniosku, że chyba jednak nie chcemy tego wiedzieć;)
Były groźby karalne - planowałyśmy znokautowanie barmana przy użyciu zagipsowanych palców Agnieszki;)
Gabi odkryła Spiralki - drink, w którego skład wchodził li i jedynie alkohol w różnej postaci - ale zbyt późno, byśmy zdążyły go zamówić i przekonać się, czy po spożyciu będziemy chodzić spiralnie;)

Co ja się tu będę dłużej rozpisywać - było po prostu super:)
Na koniec fotka, skradziona legalnie od autorki, czyli naszej Gabi:)
Miłej niedzieli:*
Edit: po konsultacji z Agnichą stwierdzam, że jaja bizona były granatowe;) 

piątek, 27 maja 2011

Czy ja już Wam mówiłam...

...jakie jesteście wspaniałe? Na pewno mówiłam, a jeśli nawet nie, to mówię teraz:)
W ostatnich dniach rozpieściłyście mnie maksymalnie, a dziś okazało się, że to jeszcze nie koniec niespodzianek:)

Aggie, sprawiłaś mi niesamowitą niespodziankę, jestem zachwycona i dziękuję:****
Choć pewnie za Twoją sprawą przybędzie mi kilka fałdek tu i ówdzie, bo takim słodkościom to ja się oprzeć nie potrafię:) A serce jest cudne:) I specjalnie dla mnie dedykowane, jestem wzruszona bardzo.
Dziękuję, kochana:***
I jeszcze piękna kartka od rzaby:) Muszę poszukać kolejnego fajnego pudełka, kartki od Was już mi się nie mieszczą w pierwszym:)
Asiu kochana, dziękuję:***

W oczekiwaniu na jutrzejsze spotkanie klubowe delektuję się...
Miłego weekendu:*

niedziela, 22 maja 2011

Niedziela w skansenie...

Ostatnio, gdy tylko mogę, uciekam z domu, by nie siedzieć i nie myśleć...

wtorek, 10 maja 2011

Uciec, ale dokąd?...

fragment czytanej ostatnio książki, Evelyn Lau "Uciekinierka":

"Kiedy miałam sześć lat, postanowiłam zostać pisarką. To nie był przelotny kaprys; wiedziałam, że mogę to robić dobrze i czerpać z tego radość. W tym wieku byłam już zachłanną czytelniczką. Czytanie przypominało życie w świecie fantazji, stało się dla mnie rodzajem ucieczki. Sądziłam, że pisząc, będę w stanie dać innym ludziom to samo przeżycie, że po otwarciu jednej z moich książek i oni na chwilę znikną. Już wtedy ważne było dla mnie oderwanie się od rzeczywistości..."
I dla mnie, podobnie jak dla bohaterki (a zarazem autorki) tej książki, ważne jest czasem oderwanie od rzeczywistości. Są takie chwile w życiu, gdy jest mi to wręcz niezbędne. Bo czasem rzeczywistość już nawet nie skrzeczy, ale wyje potępieńczym głosem i czuję, że muszę zrobić coś, cokolwiek, byle ten przerażający dźwięk zagłuszyć, byle zapomnieć choć na trochę o realnym życiu..
Zawsze, także i teraz, pomagały mi w tym książki. Czytam i znikam...Pomaga też wyrzucenie z siebie wszystkich złych myśli, emocji - na papier. Taka darmowa piśmienna autoterapia;) Ostatnio zapełniam dziesiątki stron notatnika. Pomaga wygadanie się - o tym wiedzą dobrze te z Was, które zamęczam ostatnio na gg;)
Czasem jednak od rzeczywistości oderwać się nie można, trzeba się z nią zmierzyć i bywa, że jest to boleśnie zaskakująca konfrontacja. Zmuszona przez okoliczności, kontaktowałam się ostatnio z mnóstwem ludzi - spotkałam księdza o wnętrzu bezdusznego urzędasa i - dla kontrastu - urzędniczkę z powołaniem, pomocną i życzliwą (niestety, była wyjątkiem ). Załatwiam sprawy trudne w trudnym dla mnie momencie, problemy się rozrastają i nawarstwiają, wydłuża się lista urzędów i instytucji, w których muszę wypełniać sterty formularzy i odpowiadać na dziesiątki pytań.
Gdyby nie ta konieczność, chętnie spakowałabym torbę książek i uciekła gdzieś, w jakieś ciche, bezludne miejsce, choć na kilka dni...
Dziękuję Wam za wszystkie miłe słowa, za Waszą troskę, za współczucie, za wsparcie, za gotowość wysłuchania mnie:*****
Zaglądam na bs, czytam Wasze wpisy, odwiedzam blogi, jestem z Wami, tak jak Wy ze mną:*

wtorek, 3 maja 2011

Wspomnienie...o moim tacie...

Dzięki niemu pokochałam książki, on nauczył mnie pływać i pokazał, jak nakarmić jabłkiem konia.
Z nim włóczyłam się po beskidzkich bezdrożach i nadbałtyckich dzikich plażach.
W czasach, gdy na sklepowych półkach królowały próżnia i ocet, spod ziemi potrafił dla mnie zdobyć ulubiony przysmak dzieciństwa - mleko w tubce.
Miał specyficzne, często nie rozumiane przez innych poczucie humoru. Nie zwracał uwagi na konwenanse, na to, co wypada, co pomyślą inni.
Dla kilkuletniej Beatki zrobił cudownie kolorowy, choć niesamowicie pokraczny latawiec; wspólnie puszczaliśmy go na dziecięcych zawodach. Dużo starszą Beatę nauczył, jak nalewać piwo, by nie tworzyła się na nim piana. I żeby do zbyt zimnego zawsze sypać szczyptę soli. Robię tak do dziś, takie właśnie piwo lubiliśmy oboje w upalne wieczory.
Robił najlepszą jajecznicę na świecie, nigdy w tej konkurencji nie prześcignęłam mistrza, nigdy już nie zjem takiej jajecznicy.
Odziedziczyłam po nim szerokie stopy, skłonność do pieprzyków, niechęć do wizyt u lekarza i całkowity brak zmysłu oszczędzania.
Nie miał własnych wnuków, ale jego znajomi opowiadali mi, że miał niesamowity kontakt z ich wnukami, potrafił dogadać się z dziećmi w każdym wieku. Wiem, że marzył o wnuczce i boli mnie, że nie mogłam spełnić tego marzenia.
Zadręcza mnie myśl, że zmarł sam, w nocy, w szpitalnym łóżku, a ja nie zdążyłam mu powiedzieć, jak bardzo go kocham.
Nie był ideałem, popełniał błędy, miał wady i słabostki, ale mój tata był skromnym, prostym, dobrym człowiekiem...


Dziękuję Wam za wszystkie słowa wsparcia, to dla mnie znaczy naprawdę bardzo wiele:*****