niedziela, 3 lipca 2011

Kariera sceniczna;)

Postanowiłam podzielić się z Wami szczegółami mojej, jakże błyskotliwej choć krótkotrwałej, kariery scenicznej.
Rzecz cała działa się, jak to w bajkach bywa, dawno, dawno temu, w ubiegłym stuleciu, kiedy nikomu się jeszcze nie śniły żadne szoły typu "Mam talent" itepe. Geniusz sceniczny ujawniał się (albo i nie - to drugie częściej) w czasie przedstawień przedszkolnych, nie przed kamerami czy tam obliczem pana Wojewódzkiego.
Z jakiejś tam okazji moje przedszkole "wystawiało" Czerwonego Kapturka. Szczerze mówiąc, cały ten szum wokół wybierania obsady i w ogóle cały ten cyrk, tfu, teatrzyk znaczy, niewiele mnie obchodził, jakoś nigdy nie miałam zadatków na gwiazdę sceny, estrady czy jakąkolwiek inną. Ja nie, ale moja mama - o, to już zupełnie inna bajka. Głęboko urażona faktem, że nie dostałam roli tytułowej (ba, nie zostałam nawet babcią, wilkiem ani panem leśniczym - co mnie kompletnie nie obeszło) postanowiła, że mimo tego krzywdzącego castingu zabłysnę na scenie. Panie przedszkolanki chciały, by w teatrzyku choć przez chwilkę zagrało każde dziecko, dostaliśmy więc role drzew, krzaczków, kwiatków, zajączków, ptaszków i inszego leśnego tałatajstwa. Ja miałam "zagrać" muchomora.
Mama postanowiła, że swym występem przyćmię samego Kapturka. I udało się:) Nie tyle nawet przyćmiłam biedną Basię, ale wręcz ją (i całą resztę obsady) przesłoniłam. W charakterze kostiumu bowiem miałam na głowie tak ogromny kapelusz, że zasłaniałam nim niemal całą scenę. Olbrzymie nakrycie głowy było też tak oczojebnie czerwone,  że widzowie po prostu automatycznie skupiali na nim wzrok, ignorując Kapturka (znacznie mniej czerwonego), który bezskutecznie usiłował zza mnie wychynąć i zaistnieć na scenie.
Całe szczęście, że nie brałam udziału w scenie w domku babci, Basia-Kapturek mogła się więc pochwalić swoim talentem, a mama Basi mogła odetchnąć i odstąpić od zamiaru zlinczowania mojej (na co na pewno miała ochotę).
Cały ten zgiełk na mnie nie zrobił żadnego wrażenia, nie poczułam scenicznego zewu, ucieszyłam się, kiedy cała ta aktorska heca się skończyła, a ja wreszcie zdarłam z głowy to czerwone pudło i spokojnie wróciłam do zabawy klockami z Krzysiem, który wtedy był dla mnie największą przedszkolną atrakcją:)
Jako dziecko nigdy nie chciałam być aktorką, piosenkarką czy królewną. Chciałam być cyganką, weterynarzem, narzeczoną Krzysia albo sekretarką. Nie udało mi się spełnić w życiu tych marzeń, ale muchomory, w sensie wizualnym, lubię do dziś:) I została mi skłonność do zielonookich blondynów, podobnych do Krzysia;)
Co zrobić, by sobie uatrakcyjnić tę zimną, deszczową niedzielę (u mnie 11 stopni i bezustannie leje)?
Można sobie pogmerać, jak przekonuje pan Halama - gmeranko podstawa;) I niekoniecznie mam na myśli mieszanie płatków z jogurtem;)

40 komentarzy:

  1. Dobre :))) Ja błysnęłam w 2 klasie rolą Maryji w jasełkach w 2 klasie podstawówki :) Pamiętam jak tuż przed występem byłam chora i leżałam w łóżku ucząc się tekstu, który zajmował 16-kartkowy zeszyt! :)))

    też idę po coś słodkiego :))))

    OdpowiedzUsuń
  2. Hehe, ja zawsze dostawałam fole femme fatale - od siostry Kopciuszka, po Balladynę i Telimenę. Raz byłam nawet Albrehtem Hohenzollernem i składałam hołd Zygmuntowi Staremu ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja się kompletnie nie nadaję na scenę. Nie lubię zwracać na siebie uwagę i publiczne wystąpienia przyprawiają mnie o mdłości :)
    W Poznaniu się wypogadza,ale weekend ogólnie deszczowy. Dlatego większość czasu spędzam z motocyklistami :D :D :D Mam w planach iść po obiedzie na siłownię,ale co z tego wyjdzie nie wiem.
    Do zobaczenia w sobotę :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Co nie ? jakoś udało mi się taki znaleźć :) z nudów to i bloga postanowiłam odświeżyć :)
    Już się nie mogę doczekać piątku. Biorę urlop i jadę do Bytomia już z samego rana :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ooo...tak ! Mam tylko nadzieję,że nie skończę jak ostatnio :D

    OdpowiedzUsuń
  6. a ja w czerwonym kapturku gralam babcie ;D

    OdpowiedzUsuń
  7. Heh, ja też nigdy nie miałam parcia na scenę, czy tam ekran. Tata kiedyś chciał zrobić mi niespodziankę i wkręcił mnie w jakiś odcinek 5-10-15. Byłam chyba w I czy II klasie podstawówki... No i trauma wielka, do dziś pamiętam. Na planie siedziałam naburmuszona, a jak odcinek emitowali w telewizji to histerycznie płakałam, żeby to wyłączyli. Taka byłam :D

    A ja na tę zimną, deszczową niedzielę proponuję Ci jeszcze zabawę w "dokończ 20 zdań" - szczegóły u mnie na blogu :)

    OdpowiedzUsuń
  8. ...ja tam na scsene się nie nadaje....a pogoda u mnie też wstętna....chyba się "pociesze" lodami...ha!Ha!....i gdzie to moje odchudzanie?....może jednak jogurt i płatki?....pozdrawiam cieplutko...

    OdpowiedzUsuń
  9. widzisz - ja też się zdziwiłam, bo jak zobaczyłam pytania u Ju to myślałam, że u mnie będzie lekko i z przymrużeniem oka, ale poległam już przy pierwszym i tak jakoś wyszło... ale ja zawsze twierdziłam, że jestem osobowością schizofreniczną, może poodpowiadam raz jeszcze w słoneczny dzień i będzie fajne porównanie ;)

    co do wina - według etykiety jest wytrawne, ale na pewno jest na słodkim końcu tej wytrawności i ma taki fajny "maślany" posmak - zawsze szukam tego w winach, z jakiegoś pododu dobrze mi się kojarzy. ostatnio jem ciągle makaron z sosem pomidorowym, pasuje do tego bardzo dobrze, tak samo jak do sera i oliwek przed telewizorem. w wersji "saute" może być trochę jednak za cierpkie, ale dla mnie większość czerwonych win wymaga jedzenia ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Może dobić nawet do 10 :)

    OdpowiedzUsuń
  11. No no, narzeczona Krzysia, to Ci dopiero fucha:)))

    OdpowiedzUsuń
  12. to jest dopiero TALENT rolą muchomorka (może raczej MUCHOMORA) przyćmić główną postać kapturka - gratulacje i uznanie dla szanownej mamy!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  13. "winna" jestem w sumie od niedawna, jeszcze 10 lat temu jak dostawałam butelkę czerwonego wytrawnego wina, choćby była to butelka za 300zł, mieszałam to wino z fantą pomarańczową i dopiero w formie takiej oszukanej sangrii było dla mnie jako-tako przyswajalne. do dziś zdarza mi się to robić jeżeli jakieś tanie wino okaże się jednak być nieprzyswajalne w innej formie :D
    białe częściej mi pasuje do plot samych, czerwone tylko do tych bardzo pikantnych :P ale ogólnie nawet jak się z kimś umawiam "na wino" to do niego chociażby te oliwki i brie być muszą.
    czy my się widzimy w sobotę? :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Ja tym razem nie mam kompletnie pojęcia, dziewczyny same wszystko załatwiały, umawiały, ja idę na gotowe:)

    OdpowiedzUsuń
  15. Łojej zastrzeliłaś mnie...ja, ty, aśa, amolko, małpka, aga, kićka i migdala chyba...w sumie to nie mam zielonego pojęcia kto będzie na pewno O_o

    OdpowiedzUsuń
  16. Miałam podobne marzenia w dzieciństwie a mój jedyny jak dotąd chłopak pochodził z czasów przedszkolnych i miał na imię Marek :D Może się kiedyś zjawi pod moimi drzwiami i poprosi o rękę :D

    A z wystąpieniami to miałam tak, że lubiłam w przedszkolu i podstawówce, później miałam jakąś traumę chyba w gimnazjum i liceum i dopiero teraz, na studiach jakoś mnie na nowo znowu nie stresują takie publiczne referaty czy wystąpienia, zwłaszcza jak mówię na tematy które mnie ciekawią :)
    Ja swoje kalosze kupiłam rok temu w takim sklepie w M1 chyba za blisko 70 złotych bo to wtedy taki deficyt był a potrzeba duża. I jakie było moje zdziwienie, kiedy chyba dwa miesiące temu kupowałam w Auchan trampki za 10 złotych a tam moje kalosze, identyczne za niecałe 30 złotych :]

    OdpowiedzUsuń
  17. Odkryłam dlaczego single nie lubią takich imprez, wszyscy patrzyli na mnie z politowaniem,a ich oczy mówiły: "Bidula, nie miała z kim przyjść", nie byłam długo;)

    OdpowiedzUsuń
  18. Uśmiałam się oczywiście jak czytałam Twój wpis:))
    Ja dwa razy byłam pastuchem w jasełkach,ale jakoś nie poczułam tej aktorskiej pasji;)
    Pogoda u mnie też daremna jest:((

    OdpowiedzUsuń
  19. jakiego koloru brakuje w Twoim lakierowym komplecie??

    OdpowiedzUsuń
  20. Bets, a mierzyłaś chociaż??? Bo z tymi gumowcami to jest niezły psikus! Wyobraź sobie, że normalnie noszę rozmiar buta 38-39 a gumowce mają numer trzydziesty szósty!!!!
    Moje są granatowe w niebieskie serca ;)

    OdpowiedzUsuń
  21. a to co jesz to serek Danio? ja dziś jadłam mcflurry z mc syfa ale za te lody dużo jestem w stanie zrobić bo są na prawdę dobre

    OdpowiedzUsuń
  22. Gmeranko podstawa :P U nas już dziś nie padało i nawet był spacer po lesie i kawa w ogrodzie, ahh cudnie, niech wróci porządne ciepełko, a pada w nocy :)

    OdpowiedzUsuń
  23. Tez niedawno wspominałam. Grałam Małgosię i złota rybkę :D

    OdpowiedzUsuń
  24. dziękuję,Beti:* choć nadzieja na rozplątanie ścieżek marna...no,ale i tak jest dobrze;)

    OdpowiedzUsuń
  25. widzisz, właśnie to mnie tak rozśmieszyło... nie ma mowy o realizacji marzeń czy zamianie ich na inne... ja zupełnie zredefiniowałam znaczenie słowa "marzenie"! już te 10 lat temu uważałam się za "doświadczoną życiowo" i w pewnym stopniu rzeczywiście taka byłam, ale w żadnym stopniu nie mogłam przewidzieć jak dalej potoczą się moje losy. i właśnie to mnie z jednej strony przygnębia, ale z drugiej napawa optymizmem - bo wiem, że absolutnie wszystko się może zdarzyć!

    OdpowiedzUsuń
  26. będę mieć na uwadze ten lidlowy smakołyk bo często tam bywam:)

    OdpowiedzUsuń
  27. Dziękujemy za kartkę :*****

    OdpowiedzUsuń
  28. Takie duże spotkanie Klubowe się szykuje??? Kto będzie, jeśli aż 10 osób ma być? (czytałam u sis;)).

    OdpowiedzUsuń
  29. Beti Aneile nasz Najukochańszy!!!!dziekujemy za kartke obiecuje juz za kilka dni nadrobie zaleglosci blogowe :DDDDD

    OdpowiedzUsuń
  30. no więc Beti kochana.....mój mąż ma na imię Krzysiek, jest blondynem i ma zielone oczy :D hehehe
    a ja ci powiem że chciałam być piosenkarką nawet w podstawówce udzielałam się w chórze i solo :O co mnie dziwi strasznie bo albo mi wokal siadł na starość albo mojej nauczycielce muzyki słoń na uszy nadepnął i nie słyszała jak fałszuję :D

    OdpowiedzUsuń
  31. Jechaliśmy do tego Wrocławia,bo nasz kolega się dowiedział,że mościa Tumskim się wiesz kłódki,klucz wrzuca do Odry i miłość trwa wiecznie.No i oni pojechali odprawić ten ceremoniał,jak ja to nazywam.A później miał być jeszcze spacer po rynku,ale pogoda pokrzyżowała Nam plany:(Za to były zakupy:))

    OdpowiedzUsuń
  32. haha ale się uśmiałam z Twojej przygody z soczewkami męża :D z boku rzeczywiście mogło to wyglądać zabawnie :)
    Ja tez miałam przygodę z aktorstwem, tyle że w szkole podstawowej. Należałam do szkolnego teatrzyku :D

    OdpowiedzUsuń
  33. Oooo to widzę,ze te kłódki dość znane są w całej Polsce:)My jechaliśmy bez,jakoś nie przemawiają do mnie takie rzeczy.Może jakaś inna jestem??

    OdpowiedzUsuń
  34. Dobry wieczór :*

    OdpowiedzUsuń
  35. Noo, może jeszcze do tego wrócę ;)

    OdpowiedzUsuń
  36. historia przednia:) ja chyba w liceum raz wystąpiłam w jasełkach i na tym się kończy moja przygoda z aktorstwem:)

    OdpowiedzUsuń
  37. Ja ostatnio zabłysnąłem rolą Hamleta :D Urzekła mnie Twoja historia xD

    OdpowiedzUsuń